Czy warto czasami poświęcić swoich ludzi? Rocznica ataku na Pearl Harbor
„Być może wielu z was zginie, ale jest to poświęcenie, na które jestem gotów” – powiedział do swoich rycerzy Lord Farquaad w niezapomnianym „Shreku”. Okazuje się, że na przestrzeni dziejów niejeden przywódca myślał dokładnie tak samo jak on.
[spis_tresci][/spis_tresci]
Dziś przypada 81 rocznica japońskiego ataku na Pearl Harbor - bazę amerykańskiej marynarki wojennej na Hawajach, co było impulsem do przystąpienia Stanów Zjednoczonych Ameryki do II wojny światowej po stronie przeciwników państw tzw. Osi. Wraz z upływem lat historycy nabierają coraz większej pewności, że nie dla wszystkich Amerykanów ten atak był zaskoczeniem.
Okazuje się, że amerykański wywiad spodziewał się japońskiego ataku na zlokalizowaną na Hawajach bazę amerykańskiej marynarki wojennej. Do maja 1940 roku amerykańska flota Pacyfiku stacjonowała w San Diego na zachodnim wybrzeżu USA, ale chcąc wywrzeć nacisk na Japonię przebazowano ją do Pearl Harbor.
[polecany]24165057[/polecany]
W obliczu nieuchronnej konfrontacji ze Stanami Zjednoczonymi dla Japończyków jasne się stało, że powodzenie w przyszłej wojnie może zapewnić tylko wyeliminowanie floty przeciwnika na początku konfliktu. Najlepiej w chwili, gdy ta flota stoi w porcie i nie jest gotowa do walki.
Uratowali lotniskowce, mogli też ludzi
Jak widać scenariusz ataku na Pearl Harbor narzucał się sam, dziwne więc, że Amerykanie na niego nie wpadli. A może jednak wpadli? Najlepszym dowodem na to, iż amerykańskie dowództwo spodziewało się japońskiego ataku był fakt, iż w Pearl Harbor w chwili japońskiego ataku nie było najcenniejszych amerykańskich okrętów, czyli lotniskowców.
Japończycy zatopili lub uszkodzili 21 amerykańskich okrętów, ale to właśnie nieobecne w porcie lotniskowce były na Pacyfiku najważniejszym rodzajem broni. Ich wyjście w morze w celu przeprowadzenia banalnych manewrów pozwoliło Amerykanom na późniejsze przejęcie inicjatywy.
[polecany]22285935[/polecany]
I tu nasuwa się pytanie: skoro Amerykanie mogli ocalić lotniskowce, dlaczego nie zrobili tego samego z resztą floty? Dlaczego nie przygotowali obrony przeciwlotniczej portu, przez co doprowadzili do śmierci blisko 2500 swoich ludzi?
Odpowiedzi na te pytania powoli przedzierają się na światło dzienne, choć dla konsumentów oficjalnych serwisów informacyjnych i podręcznikowej historii mogą być one cokolwiek szokujące.
Skoro wiadomo, że Amerykanie spodziewali się ataku i mogli się do niego na różne sposoby przygotować, a tego nie uczynili, znaczy to, że amerykański rząd widział swój interes w takim rozwoju sytuacji, jaki nastąpił w efekcie japońskiego ataku.
Jaki interes mieli Amerykanie w ataku Japończyków?
Zanim przypomnimy, co takiego potem nastąpiło zwrócę tylko uwagę Czytelników na słowo „interes”, którego w tym miejscu użyłem nie przypadkowo. Otóż japoński atak wywołał szok w amerykańskim społeczeństwie. Korzystając z tego szoku amerykański rząd już cztery dni później przystąpił do wojny przeciwko sojusznikom Japonii, a więc przeciwko Niemcom i Włochom.
Przystąpienie do wojny uruchomiło potężne kredyty dla amerykańskiego przemysłu, który zaczął produkować materiały wojenne dla wszystkich aliantów na niespotykaną dotąd skalę.
W efekcie tych inwestycji Stany Zjednoczone wyszły z wojny jako największa światowa potęga gospodarcza, a początek lat 50 to okres największego wzrostu standardu życia w całej historii USA. Okres ten określa się mianem amerykańskiego złotego wieku. Choć trzeba zauważyć, że ów złoty wiek trwał zaledwie nieco ponad dekadę.
[polecany]24167861[/polecany]
Największym zwycięzcą II wojny światowej był amerykański system bankowy, który kredytował inwestycje zbrojeniowe w tamtejszym przemyśle. Warto tu zauważyć, że lwia część amerykańskiego przemysłu należy do amerykańskich bankierów, którzy zatem na wojnie zarobili dwukrotnie: raz na kosztach kredytu udzielonego rządowi, a drugi raz na dywidendzie z zysków przemysłu zbrojeniowego.
Ktoś tam w tych fabrykach musiał pracować, więc część zysków ostatecznie trafiła do społeczeństwa, ale nie łudźmy się, nie była to część największa. Oczywiście społeczeństwo za ten odczuwalny wzrost poziomu życia musiało zapłacić krwią swoich synów, ale ten problem złagodziła odpowiednia narracja propagandowa, dla której najważniejszą pożywką były straty poniesione w Pearl Harbor.
Ta sama narracja uzasadniła potem wydatkowanie ogromnych kwot z kieszeni amerykańskich podatników na odbudowę krajów zniszczonych wojną. W praktyce jednak te pieniądze ani na chwilę nie opuściły USA, bo pomoc ta polegała na wysyłaniu do Europy amerykańskich produktów. Jak widać dla pewnych grup ludzi wojna może być źródłem wszechstronnych i długotrwałych korzyści.
Nie bądźmy jednak dla naszych sojuszników aż tak surowi – historycy zgodnie twierdzą, że u źródeł amerykańskiego przyzwolenia na cios w hawajską bazę były przesłanki nie ekonomiczne, lecz humanistyczne.
[polecany]24133099[/polecany]
Otóż amerykański prezydent Franklin Delano Roosevelt uważał, że dla dobra zachodniej cywilizacji trzeba zatrzymać wojowniczą ekspansję japońskich i niemieckich rasistów. Rasistów, bo w Japonii podobnie jak w Niemczech w tamtych czasach uważano, że przedstawiciele innych ras i narodów są stworzeniami niższej kategorii.
Prezydent Roosevelt słusznie sądził, że bez amerykańskiego zaangażowania w wojnę zwycięstwo aliantów nad Niemcami i Japończykami nie było pewne, ale jego wyborcy hołdowali wówczas izolacjonizmowi. Amerykanie uważali, że ich ojczyzna leży za oceanami i nie powinna się angażować w europejskie czy azjatyckie awantury.
Dla zyskania głębi operacyjnej pod koniec lat trzydziestych zainwestowano w rozbudowę bazy morskiej na Hawajach, a w proteście przeciwko japońskim podbojom w Chinach wprowadzono sankcje na dostawy do Japonii żelaza, ale myśl o dalszej eskalacji konfliktu nie była wówczas w USA popularna. Japoński atak i śmierć ponad dwóch tysięcy amerykańskich chłopców całkowicie odmieniły te nastroje.
Nie tylko Pearl Harbor
Przypadek Pearl Harbor nie jest w historii odosobniony. W ciągu ostatnich dwustu lat, teoretycznie wykonujące wolę swoich wyborców, pozornie demokratyczne rządy różnych krajów, co najmniej kilkakrotnie poświęcały życie swoich obywateli by dostarczać pożywkę dla wojennych narracji.
Mamy więc przypadek szwedzkich żołnierzy w mundurach rosyjskich jegrów, którzy zaatakowali szwedzki posterunek w 1788 roku, w efekcie czego szwedzki parlament zgodził się na wypowiedzenie wojny Rosji, o czym wbrew opinii publicznej marzył król Gustaw III. Mistyfikacja wyszła na jaw, gdy okazało się, że uszycie rosyjskich mundurów zlecono krawcom z królewskiej opery. Ale wojna i tak wybuchła.
Istnieje teoria, że wybuch na pokładzie i zatonięcie amerykańskiego okrętu „Maine” w porcie w Hawanie w 1898, co stało się asumptem do wypowiedzenia przez USA wojny Hiszpanii, mogło być dziełem amerykańskich tajnych służb.
Teorie spiskowe wiążą także z amerykańskimi służbami przekazanie w r. 1915 pruskiej marynarce wiadomości o tym, że w ładowniach transatlantyku „Lusitania” znajdują się materiały wojenne dla toczącej z Prusami wojnę Wielkiej Brytanii. Storpedowanie statku i śmierć prawie 1200 pasażerów, spowodowały wzrost nastrojów wojennych i masowe wstępowanie do armii w USA.
[polecany]24154449[/polecany]
Niemieccy esesmani udając polskich powstańców zaatakowali własną radiostację w Gliwicach, by dostarczyć propagandzie dowodów, że to Polska była stroną agresywną w przededniu wybuchu II wojny światowej.
Wielu z naszych Czytelników zapewne pamięta, że w 1999 r. w czterech rosyjskich miastach wyleciały w powietrze budynki mieszkalne. Zginęło wówczas blisko 300 Rosjan, a o sprawstwo zamachów rosyjskie władze oskarżyły separatystów czeczeńskich. W efekcie miesiąc później rozpoczęła się trwająca 10 lat tzw. druga wojna czeczeńska, która dała Władymirowi Putinowi niemal absolutną władzę.
Wprawdzie historię piszą zwycięzcy, ale wszystkie wspomniane powyżej przypadki, a raczej to, że możemy o nich czytać, to dowód na to, że prędzej czy później zbrodnie tajnych służb w końcu wychodzą na światło dzienne.