COVID w odwrocie, ale i tak warto uważać na siebie i bliskich
W szpitalach jest coraz mniej zakażonych COVID-19 pacjentów. Jednak z drugiej strony medycy przyznają, że wykonują dużo mniej testów. Powód jest prosty: NFZ już za to nie dopłaca.
Koniec stanu epidemii. Od 16 maja w Polsce ma obowiązywać stan zagrożenia epidemicznego – tak na piątkowej konferencji ogłosił minister zdrowia Adam Niedzielski: – Prognozy pokazują, że epidemia przechodzi w endemię – tłumaczył.
Faktycznie – zakażeń jest coraz mniej. Przyznają to i lekarze rodzinni, i szpitale w regionie. Jednak specjaliści przestrzegają: nie zapominajmy o prewencji. Myjmy ręce, w razie potrzeby nośmy maseczki, izolujmy się w czasie choroby, zachowujmy dystans.
– Sytuacja epidemiologiczna poprawia się – przyznaje prof. Joanna Zajkowska z Kliniki Chorób Zakaźnych i Neuroinfekcji, podlaska konsultant ds. epidemiologii. – Jednak osoby podatne na zakażenie nadal powinny mieć na uwadze, że omikron – mimo że jest dosyć łagodny – dla osób wrażliwych może być chorobą dosyć niebezpieczną.
Dwa lata walczyli z COVID-em. Wojewoda podziękował pracownikom szpitali tymczasowym (FOTO, WIDEO)
Prof. Zajkowska przyznaje, że nie wiadomo jeszcze, czy pozbyliśmy się pandemii. – Co będzie jesienią, nie wiadomo. Dlatego potrzebne jest monitorowanie, które jest dziś dość utrudnione, bo coraz rzadziej wykonywane są testy, nie są już szerokiego testowania screeningowego, przesiewowego. To trochę utrudnia ocenę sytuację – mówi.
Powodem są oczywiście koszty. Jeszcze kilka tygodni temu i lekarze rodzinni, i szpitale dostawali z NFZ dodatkowe pieniądze na testowanie. Dziś testują w ramach opłaty za daną procedurę – czyli wizytę w poradni czy przy pobycie w szpitalu.
Na dużo rzadsze testowanie zwraca też uwagę Joanna Zabielska-Cieciuch, lekarka rodzinna z Białegostoku.
– Przychodnie nie zamawiają testów. Z oszczędności. Ale i dlatego, że małe przychodnie nie za bardzo mają warunki, by to robić. Trudno jest chociażby w poczekalni oddzielić pacjentów zakażonych od niezakażonych COVID-19 – tłumaczy. Jak przyznaje, nie dziwi jej to, choć jest dość niebezpieczne, bo fałszuje statystki. Dlatego ona, gdy tylko widzi zagrożenie, zleca wykonanie testu. Pozytywny wynik wychodzi codziennie u kilku jej pacjentów. – Cały czas ludzie chorują. COVID się nie skończył, choć oczywiście zakażonych osób nie jest tak wiele jak w szczytach każdej z fal – mówi.
Wielu zakażonych osób nie ma również w podlaskich szpitalach. Jak mówią przedstawiciele tych jednostek, odeszli już od testowania wszystkich pacjentów, jacy trafiają do nich na leczenie. Testy wykonywane są wtedy, gdy coś w stanie zdrowia konkretnego pacjenta wzbudza podejrzenie lekarzy. – Testów wykonuje się dużo mniej. Testujemy przede wszystkim te osoby, które mają objawy – przyznaje Tomasz Musiuk, zastępca dyrektora szpitala w Hajnówce.
W Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym w Białymstoku leczy się 13 osób z COVID-19. Dla porównania w szczytowych okresach pandemii było ich nawet jednorazowo 350.
Teraz to chorzy zwykle z dużo lżejszym przebiegiem zakażenia, rzadko zagrażającym życiu. Na szczęście lekarze coraz rzadziej muszą też używać respiratorów – chorzy dobrze radzą sobie bez tego rodzaju wspomagania oddychania. Podobnie zresztą jest i w innych jednostkach w Podlaskiem. W żadnym nie ma więcej niż kilku zakażonych pacjentów. – Sytuacja się stabilizuje – przyznaje Adam Szałanda, dyrektor szpitala wojewódzkiego w Suwałkach.
A dyrektor szpitala w Bialsku Podlaskim Mirosław Reczko potwierdza: – Pacjentów z COVID-19 jest bardzo mało, dziś mamy trzy osoby – mówi. Potwierdza jednocześnie, że mniej też wykonuje testów. – Bo nikt nam za to nie płaci – tłumaczy.