Córka stolarza rzuciła pracę w korporacji, by szlifować, wycinać, bejcować

Czytaj dalej
Fot. Karolina Gruszecka
Dorota Witt

Córka stolarza rzuciła pracę w korporacji, by szlifować, wycinać, bejcować

Dorota Witt

- Zbliżałam się do 35. urodzin, kiedy zdałam sobie sprawę, że nie chcę spędzić kolejnego roku na korporacyjnej pracy, przy której zamiast się rozwijać, duszę się, zamiast podejmować wyzwania, umieram z nudów - mówi Izabela Gruszecka, „Córka stolarza”, która dziś prowadzi pracownię stolarską.

Kiedy powiedziałam, że wybrała sobie pani stereotypowo męski zawód, obruszyła się pani. To znaczy, że ma pani koleżanki po fachu - stolarki?

Niestety nie. Obruszam się właśnie na siłę stereotypu. Drewno otacza mnie od dziecka. Mój rodzinny dom był nim wykończony od podłóg, przez ściany, po sufit. Tata prowadził warsztat stolarski, w którym pomagałyśmy z dwiema siostrami od zawsze. Żadna ciężka praca, wiadomo, ale już malowanie, olejowanie, fornirowanie - owszem. Mamie nigdy nie przeszkadzało, że tata - delikatnie, ale jednak - przyucza nas do zawodu. Tyle że kiedy nadszedł czas pierwszych dorosłych decyzji, każda z nas poszła w swoją stronę. Moje siostry wyjechały za granicę, ja po szkole rozpoczęłam pracę w korporacji. Dzień w dzień wklepywanie danych o przesyłkach do systemu. Dzień w dzień praca od 16. do nocy.

Mała stabilizacja

Narastająca frustracja. W końcu ta monotonia stała się nie do zniesienia. Brakowało czasu na życie rodzinne, nie mówiąc już o realizowaniu swoich pasji. W głowie miałam mnóstwo pomysłów, ale żadnych szans na to, by wcielić je w życie. Dwa lata temu zmarła moja mama, co głęboko przeżyłam, ale ta tragedia dała podwaliny pod mój nowy świat. W jednym momencie przewartościowałam swoje życie. Poczułam się tak, jakby ktoś na nowo mnie zaprogramował. Wtedy stało się dla mnie jasne, że w dotychczasowej pracy nie mam szans na rozwój i że nie można marnować czasu na robienie czegoś, co nie daje satysfakcji, spełnienia, czegoś, czego się nie lubi. Nie wiem, skąd to przyszło, nie wiem, jak to wytłumaczyć. Za chwilę miałam skończyć 35 lat, a zaczynałam wszystko od nowa. Zakodowana gdzieś z tyłu głowy pasja doszła do głosu.

To musiało wymagać dużej odwagi.

Rzuciłam pracę z dnia na dzień. Znajomi mówili mi, że nie spodziewali się, że porwę się na takie przedsięwzięcie. Stanął za mną tata. Wiem, że jest ze mnie dumny. Chyba nie wierzył już, że któraś z nas przejmie pałeczkę. „Izka, nie myślałam, że to akurat ty...” - mówił wzruszony. A ja jestem dumna ze schedy. Mój warsztat w mediach społecznościowych można znaleźć pod hasłem „Córka stolarza”, dlatego właśnie, że chce podkreślić, skąd się wzięłam.

Od czego pani zaczęła?

Początkowo odkurzyłam sprzęty z dawnego warsztaty taty (wszystkie ciągle na chodzie, choć przestarzałe), pracowałam razem z nim. Od roku jestem na swoim, udało się skompletować nowoczesne urządzenia. Skrzydeł dodał mi, m.in. ploter laserowy do drewna. Dzięki niemu mogę wycinać niemal wszystko, co przyjdzie mi do głowy. Warsztat urządziłam w domowej piwnicy. Paradoksalnie teraz wyzwaniem też są godziny pracy - muszę uważać, by nie zasiedzieć się zbyt długo. Ale dziś, to ja decyduję o swoim czasie. Nie ma problemu, by wyskoczyć po dziecko do przedszkola, a popołudniami przeżywamy wspólne chwile- w warsztacie. I córka, i syn bardzo interesują się tym, co mama robi w piwnicy, palą się do pomocy. Córka maluje na drewnie. Spędzam na pracy nieraz długie godziny, ale nie odczuwam takiego zmęczenia, jak w korporacji. Wycinanie, szlifowanie, bejcowanie relaksuje mnie i wycisza. Mam wsparcie narzeczonego, pochodzi z Podlasia i też uwielbia drewno, dlatego możemy pracować razem.

A co mama robi w piwnicy?

Postawiłam na małą architekturę stolarską: kufry, ławy, stoliki. Ale stanęłam na dwóch nogach, drugą są drewniane elementy dekoracyjne. Właściwie jestem w stanie wyciąć z drewna każdy kształt, od brzozowego lasu, przez zwierzęta, po zaproszenia na rodzinne uroczystości. Ciekawymi wyzwaniami są indywidualne zamówienia - tak powstają np. drewniane portrety czy grafiki.

Drewno nie tylko wróciło do łask w aranżacji wnętrz, ale w wielu projektach króluje.

To wyjątkowy materiał, który dopasowuje się w zasadzie do każdego stylu: od industrialnego po vintage. A króluje, bo ludzie zwracają się coraz chętnie ku naturze. Ja to nazywam magią drewna. W moim życiu nastał taki moment, że miałam go wokół siebie dość, ale szybko zdałam sobie sprawę, że nie ma takiego materiału, który doskonale zastąpiłby drewno.

Czy to nie magia?

Drewno nigdy chyba nie wyjdzie z mody w aranżacji wnętrz, ale czy to znaczy, że stawiamy na jakość, że cenimy prawdziwych stolarzy (i stolarki) ponad sieciówki?

Niestety trzeba jeszcze nad tym popracować. Czasem zaskakuje mnie brak wiedzy na temat drewna. Niektórzy nie widzą różnicy między drewnianą półką a półką z płyty wiórowej. Nie ma więc co się dziwić, że ludzie wybierają tańszy produkt drewnopodobny, np. meble wykonane z płyty, oklejone czymś, co z wyglądu łudząco przypomina drewno, zamiast sięgnąć po produkt naprawdę drewniany, droższy, ale solidniejszy. Widać jednak, że i w tej materii coś się zmienia. Ostatnio realizowałam duże zamówienie na drewniane elementy dekoracyjne, które trafiły do angielskich domów. Chcemy otaczać się drewnem, bo daje nam to poczucie harmonii z naturą. Mnie kojarzy się to z ekologią, zresztą miłość do natury, tak jak miłość do drewna, została mi wpojona w dzieciństwie. Mieszkam tuż przy lesie, dla mnie to oczywisty i konieczny element krajobrazu.

Dorota Witt

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.