Cezary Owiżyc. „Rycerz jesieni” z Finlandii wciąż jeszcze jeździ na żużlu
Przez kibiców nazywany był „Cezarem”. Przyczynił się do zdobycia ośmiu medali, z czego dwóch w rozgrywkach ligowych . Cezary Owiżyc, 52-letni były zawodnik Stali Gorzów, wciąż - choć tylko amatorsko - siada na motocykl.
Rozmawiamy na stadionie w Gorzowie. Wysokie trybuny, dach nad nimi. Gdyby jakiś kibic wybrał się na żużel do Finlandii, pewnie byłby w szoku. Jak tam wyglądają obiekty do ścigania?
Jeździ się w lesie. To tak w przenośni. Cała Finlandia to lasy, a w nich znajdują się miasta. Tory nie są tak równe jak w Polsce…
A drewniane wieżyczki pewnie się chwieją pod ciężarem sędziego?
Nie wszędzie, bo… gdzieniegdzie ich nie ma. Są tylko maszyny startowe, które są przywożone na miejsce. Żużel w Finlandii to jest sport dla wielkich pasjonatów.
Jak pan trafił do Finlandii?
Wyjechałem tam w 2001 roku do pracy. Tak mi się tam spodobało, że zostałem. Trzeba było też przekonać do przyjazdu rodzinę. Przyjechała do Finlandii dopiero po dwóch latach. Tyle czasu się namyślaliśmy.
A dlaczego wybrał pan Finlandię?
To był przypadek. Gdy zostawiłem żużel, pojechałem trochę popracować do Niemiec. Mój brat, który tam mieszka od dawna, poznał Fina, który szukał pracowników z Niemiec do pracy. Mój brat polecił mnie. W ten sposób zaczęła się moja przygoda.
Dobrze pan mówi po fińsku?
Myślę, że tak (śmiech).
A jak jest „żużel” po fińsku?
Speedway ajaminen (śmiech). Chyba wszędzie tak się mówi.
Żużel w Finlandii ma szansę osiągnąć taki poziom, jaki u nas w Polsce był choćby w latach 80.? My, tak jak dziś Finlandia, odstawaliśmy wtedy od reszty…
Jeśli wygram w totolotka, to na pewno tak (śmiech). Dziś fińscy zawodnicy nie mają sponsorów, więc uciekają z Finlandii i wolą jeździć na przykład w Szwecji. Warto wspomnieć, że od lat 70. do 90. fińscy zawodnicy nie odstawali od poziomu europejskiego. Tak jak wspomniałem, to więcej pasja niż komercja.
To skąd rodzą się takie talenty jak Timo Lahti? Zna go już spora część kibiców. Jeździ przecież w polskiej Nice 1. Lidze Żużlowej.
Jego ojciec też jeździł na żużlu. Tak jest najczęściej. Nawet jeśli zawodnik nie zdobywał dużo punktów, to próbował zaszczepić speedway u dzieci od najmłodszych lat.
Jeszcze kilka lat temu kibice, którzy śledzą światowy żużel, widzieli pana nazwisko w doniesieniach z tamtejszych torów.
Tak. I tacy jak ja nadal jeżdżą. W Finlandii są kluby amatorskie, półzawodowe. Rozgrywanych jest kilka spotkań - w zależności od tego, ile klubów zgłosi się do rozgrywek. To stary system czwórmeczów. Taka drużynówka w starym dobrym stylu. W Finlandii jest taka opcja, że można sobie samemu stworzyć zespół. Na przykład: sam mam trzech synów, którzy uprawiają żużel . Dla frajdy możemy stworzyć własną ekipę i startować w mistrzostwach Finlandii. Ale nie jeździmy, bo trudno to ciągnąć tylko za swoje pieniądze. Wyłącznie więc trenujemy.
A ile macie motocykli do dyspozycji?
Cztery. Silniki są w nich nowe i dwuletnie. Jeden z nich mamy po jednym z zawodników Stali Gorzów. Za to ramy są roczne, a niektóre niejeżdżone. Nie jest źle, ale brak sponsorów nas eliminuje z tego, byśmy mogli się gdziekolwiek wybić.
Interesuje się pan Stalą Gorzów? Śledzi jej wyniki?
Całą młodość spędziłem w tym klubie. Jestem całym sercem ze Stalą. Dodatkowo w Finlandii mam telewizję polską, więc śledzę wszystkie mecze Stali. Wiem, co się z nią dzieje. A jak nie ma spotkania Stali w telewizji, to jestem rozczarowany. Zawsze chciałbym obejrzeć wszystkie mecze.
Na żużel zacząłem chodzić w 1986 r. Gdy w tamtych latach przyszedłem kiedyś także na trening, zobaczyłem rzecz, której nigdy u żadnego innego zawodnika. Pan, jeżdżący w tamtym czasie w białej „skórze”, robił na motocyklu coś w rodzaju żużlowej „jaskółki”. Dopiero po latach zobaczyłem taką ekwilibrystykę u Tony’ego Rickardssona. Pamiętam, że panu zdarzało się też jeździć z wysoko uniesioną nogą. Skąd ten styl?
Na pewno u kogoś to podpatrzyłem. Chciałem robić widowisko. W dzisiejszych czasach ściąganie nogi z haka w motocyklu to jest normalna rzecz. Ale kiedyś tak nie było. Kiedyś jechałem w mistrzostwach Polski (to były zawody indywidualne w Lublinie - dop. red.) i zacząłem ściągać nogę z haka. Sędzia Irena Nadolna sklasyfikowała mnie w zawodach (byłem zawodnikiem rezerwowym), wbrew obowiązującemu regulaminowi, za „błyskotliwą i widowiskową jazdę”, jak to określiła w swoim uzasadnieniu.
Z pana kariery pamiętam jeszcze jedno. W kwietniu czy w maju zdarzało się panu przyjeżdżać do mety raczej na końcu stawki, a im bliżej było końca sezonu, to nie było na pana mocnych. W październiku 1987 r. nie dość, że z 14 punktami wygrał pan ostatni finał Złotego Kasku, to jeszcze pobił rekord toru we Wrocławiu...
Ktoś mnie nawet kiedyś nazwał „Rycerzem jesieni” (śmiech). A dlaczego tak było? Nie jest możliwe, by trzymać jeden poziom przez cały sezon. To może się zdarzyć ale byłby to ewenement. Greg Hancock jest w tym przypadku ideałem. Ostatnio także Bartek Zmarzlik. Też trzyma równy poziom.