Śląska milicja wozi jego manekin po komisariatach; może ktoś go widział. Figura ma bujne, falowane włosy, ciemne brwi, prosty nos. Usta wymodelowane jak u kobiety, kurtkę w wyrazistą kratę. Z daleka wygląda, jakby milicjant przyniósł wielką lalkę. Ale to Joachim Knychała, górnik z kopalni „Radzionków”, potem „Andaluzja”; jeden z najgroźniejszych śląskich wampirów.
Śląska milicja wozi jego manekin po komisariatach; może ktoś go widział. Figura ma bujne, falowane włosy, ciemne brwi, prosty nos. Usta wymodelowane jak u kobiety, kurtkę w wyrazistą kratę. Z daleka wygląda, jakby milicjant przyniósł wielką lalkę. Ale to Joachim Knychała, górnik z kopalni „Radzionków”, potem „Andaluzja”; jeden z nagroźniejszych śląskich wampirów. Działał przez osiem lat, do 1982 roku. Zabił pięć kobiet, w tym małą dziewczynkę, siedem poranił. Ofiary swoich ataków nazywał ironicznie „moje poszkodowane”.
Zimnego spojrzenia Knychały nie udało się odtworzyć. Wiedział, że jest z nim coś nie tak. Już w celi pisał pamiętniki, które ukazują ponurą, pełną chaosu, ale prymitywną osobowość wampira, głodnego władzy nad innymi. Zabijał, bo cieszyło go, że „to stało jeszcze przed chwilą na nogach, teraz leży na ziemi i mogę z tym robić co chcę”.
Prosił o wyrok śmierci. Przed sądem stał spokojnie. Wcześniej pisał:”Czuję się jak jakiś okaz zoologiczny. Chcą mnie zastraszyć, ale mnie nikt nie zastraszy, bo nie mam się czego bać, kiedy na końcu drogi, która kroczę, jest tylko szubienica”.
Lata 70 i 80 XX wieku. Śląska milicja początkwo nie łączy licznych napadów na kobiety i dziewczyny z jednym sprawcą. Śledztwa maja dwa krytponimy; od 1976 roku ‘Szóstka”, bo dewiant poluje na pasażerki tramwaju nr 6 z Katowic do Bytomia oraz "Frankenstein", od kiedy zaatakował w lesie dwie dziewczynki na rowerach. Niedawno skończył się proces Zdzisława Marchwickiego z Zagłębia. Władza nie życzy sobie kolejnego mordercy kobiet, tym razem śląskiego. Lepiej mieć kilku przypadkowych zabójców niż jednego wampira, który zastraszy cały region.
Ale prawdy nie da się uniknąć. Knychałę namierza młody oficer piekarskiej policji Roman Hula. Okazuje się, że kiedyś pracowali w tej samej kopalni „Radzionków”; Knychała jako cieśla, a Hula jako ratownik górniczy. Rówieśnicy, mogli spotykać się przy piwie, ale poszli w przeciwne strony. Spotkali się w pokoju przesłuchań. To porucznikowi Hyli wampir opowiada w końcu dlaczego i jak zabijał.
Życie Knychały było ściśle związane z ciemną stroną śląskiej historii. Urodził się w 1952 roku w Bytomiu, chował w domu babki Niemki, która podobno nie mogła darować córce związku z Polakiem. Nienawidziła wnuka. Joachim Knychała mówił, że za polskość, ale może chodziło o to, że ojciec chłopaka zniknął i zostawił dziecko na utrzymaniu żony i babki. Nigdy więcej nie wrócił, a matka Achima ledwo umiała zarobić na chleb. Obie kobiety uważały, że Achim to nieszczęście, ciężar i diabelski pomiot. Biły go, zwłaszcza starsza z nich. Knychała później polował na brunetki, bo takie włosy miała jego babka.
Napisał:”Na kobietach starałem się zemścić za wszystkie krzywdy, których doznałem we wcześniejszych latach. Ciągle widziałem moją babkę.”
Niektórzy sąsiedzi zeznawali potem, że matka i córka starały się jakoś wychować trudnego dzieciaka, a były proste, chyba nawet opóźnione, niewydolne. Lanie ich zdaniem najlepiej działało. I wypuściły na świat ładnego chłopaka, wychowanego karnie tym biciem, co to nie odpysknie, ukłoni się, ożeni, ale pod płaszczem nosi pyrlik, żeby zabijać kobiety.
Knychała zabijał narzędziami, które wynosił z kopalni. Czasem zabierał mały kilof, zwany „żelazkiem”, podobny do siekierki. Pyrlik i „żelazko” występują w godle górniczym, Knychała je pokalał. Uderzał ofiary od tyłu, ofiary wykorzystywał. Pierwsza znana ofiara wampira to 21-letnia Maria B., która 3 listopada 1974 roku pokłóciła z chłopakiem w klubie studenckim „Pyrlik” w Bytomiu i samotnie wracała do domu, mieszkała przy ul. Wrocławskiej. Na rogu czekał Knychała. Śledził ją aż do klatki schodowej, tam zaatakował od tyłu. Miała jednak na głowie beret wypchany gazetami; panowała wtedy moda na duże czapki, poza tym tak jest cieplej. Po uderzeniu dziewczyna zaczęła krzyczeć, cios jej nie zabił, przeżyła.
Knychała wtym czasie mieszka z żoną w Piekarach Śląskich, przy ulicy Skłodowskiej. Przed żoną jak przed matką czuje respekt, to pantoflarz, ale chce komuś pokazać swoją władzę. 19 września 1975 roku wraca z kopalni „Andakuzja”. Jest wieczór. Nagle na ulicy Bytomskiej podbiega do niego zapłakana młoda kobieta, prosi o pomoc. Pokłóciła się z chłopakim, chce wracać do domu, ale boi się iść sama. Może by ją trochę odprowadził? Knychała patrzy na nią swoim gadzim spojrzeniem; ma przy sobie jak zwykle siekierkę. 23-letnia Stefania M. nie wie, że wpadła w ręce najgorszego mordercy, na jakiego mogła trafić. Znaleziono ją na drugi dzień w krzakach, zmarła w szpitalu.
Knychała chce zabijać. Poluje w Bytomiu, na placu Sikorskiego, przy głównym przystanku trmawaju nr „6”, w miejskim parku, w okolicach ulicy Odrzańskiej i Dworskiej. Kłamie żonie, że idzie na szychtę. Małżeństwo uważa za nudne, chociaż znajomi będą mówili, że wyglądało na wzorowe. Ale Knychała napisze, że było oparte na kłamstwach i obłudzie. Zaraz po ślubie uwiódł nastoletnia siostrę żony i ma z nią romans; czy Halina Knychałowa o tym wie, nie wiadomo. W tej rodzinie się nie rozmawia.
Wampir planuje napady; udaje mu się załatwić, że czasem pracuje dłużej po to, żeby mieć wolny dzień. Brygadzista zgadza się na to, bo Knychała jest sympatyczny, zapisał się do technikum, a przede wszystkim do ZMP. Szef notuje więc godziny pracy tak, jakby Knychała był w kopalni normalnie. Dzięki temu zabójca będzie miał później alibi.
W wolnych dniach krąży po ulicach, przygląda się kobietom, chodzi za nimi. Kazik napisze później piosenkę „Wanpir z Bytomia” i slowami:
10 kwietnia 1976 roku 33-letnia Halina M. zasiedziała się u matki. Wraca do domu na osiedlu Arki Bożka, jedzie "szóstką". Knychala wychodzi za nią, śledzi, w klatce schodowej atakuje i zabija.
6 maja 1976 roku 32-letnia studentka zaoczna ekonomii wraca wieczorem z Katowic. Mirosława S. była świadkiem w procesie Zdzisława Marchwickiego, to ona rozpoznała zabójcę ostatniej ofiary „wampira z Zagłębia”. Knychała, nie wiadomo czy w zemście za uwielbianego idola Marchwickiego, czy przypadkiem, rusza w ten wieczór właśnie za nią. Zabija Mirosławę tak samo jak robił to Marchwicki, w pobliżu linii tramwajowej „6”.
Kolejny raz zabija w śródmieściu Bytomia, w kamienicy przy komisariacie milicji na ulicy Rostka. Jest październik 1976 roku, około dziewiątej rano. Knychała zauważa ciemnowłosą Teresę R. na ulicy, idzie za nią do klatki schodowej, uderza w tył głowy. Sąsiedzi nic nie słyszą. Wampir niesie ciało kobiety z pierwszego piętra do piwnicy, tam dalej masakruje, zabójstwo ma tło seksualne. Po wszystkim spokojnie odchodzi. Już wie, że jeśli będzie działał szybko, może zabić w biały dzień na klatce schodowej. Opisze jak się śmiał na myśl o minach milicjantów, którzy odkryją morderstwo tuż pod swoim nosem.
Potem napada na Helenę H., która nie straciła przytomnści od pierwszego ciosu i przeżyła. Na dozorczynię jednej z kamienic przy ulicy Witczaka, też ocalała. I 30-letnią Barbarę R. z Siemianowic Śląskich, którą namierzył w tramwaju. Szedł za nią, zaatakował na klatce schodowej domu przy ulicy Kasztanowej. Ale kobieta podniosła krzyk, sąsiedzi wyskakują z mieszkań. Dzięki Barbarze powstaje pierwszy portret pamięciowy wampira i jego manekin.
23 czerwca 1979 roku 10-letnia Halinka. I 11-letnia Kasia, uczennice piątej klasy, wybierają się rowerami do lasu w Piekarach Śląskich. Zaczepia je Knychała. Nie chcą z nim rozmawiać, zabójca wpada we wściekłość. Sam ma małe córki, ale dogania dziewczynki, powala od tyłu ciosami kilofa. Halinka umiera, Kasia przeżywa, ale nie pamięta twarzy mordercy.
Knychała zawsze zabiera z miejsa zabójstwa jakieś drobiazgi, chowa je później, na przykłąd w swojej piwnicy za cegłami.
We wrześniu 1979 roku milicja zatrzymuje Knychałę za próbę przewrócenia na drodze w lesie kobiety, idącej z małym dzieckiem, ale sąd w Tarnowskich Górach uznaje to tylko za chuligaństwo. Milicjanci nie mogą skonfrontować go z kobietą, ktora sporządziła portret pamięciowy wampira; wyjechała do Niemiec.
Trzy lata Knychała nie morduje, śledztwo utyka. Milicja zajmuje się stanem wojennym, władzom nie zależy na histerii w sprawie wampira. Aż Knychała sam dzwoni na policję. Płacze, że siostra żony Bogusia, z którą był na ogródkach działkowych karmić króliki, 8 maja 1982 roku spadła ze skarpy, uderzyła się w głowę i nie żyje. Biegli jednak stwierdzają, że dziewczyna dostała cios w tył głowy, ktoś ją brutalnie zabił. Ten rodzaj zabójstwa milicja dobrze zna, to metoda „Frankensteina”. Na pogrzebie Bogusławy L. milicja przyjeżdża na cmentarz, zabiera Knychałę w kajdankach sprzed grobu. Zatrzymany płacze, ale nie sprawia wrażenia zaskoczonego; to żona i sąsiedzi nie mogą się nadziwić, czego milicjanci chcą w takiej chwili od Achima.
Knychała przez jakiś czas milczy, ale potem opowiada o napadach. Wydaje się, że rozgłos mu się podoba, spisuje swoje zeznania, rozmawia z dziennikarzami, psychologami, policjantami. Przyznaje, że zabił pięć kobiet, inne zaatakował, ale nie zdążył je zamordować. Już wiadomo, że na pewno jest poszukiwanym przez lata wampirem. Ostatni raz uderzył kilofem siostrę żony, bo znudziła mu się jako kochanka. O uczuciach żony nie myślał. Inni ludzie nic dla niego nie znaczą.
Własne życie też już go męczy, podobnie jak proces. Chce wyroku, spodziewa się słusznie szubienicy. 19 kwietnia 1984 roku Sąd Wojewódzki w Katowicach skazuje go na karę śmierci. Wyrok przez powieszenie wykonano prawie rok później w więzieniu w Krakowie.
- Myślałam, że po Marchwickim nie będzie już wampirów – dziwiła się jedna z sąsiadek Knychałów. - A ten Achim to już na to całkiem na takiego nie wyglądał. Przecież on nie miał śmiałości do kobiet.