Burzliwe dzieje Teatru Muzycznego. Lubelska scena świętuje 70-lecie
Historia Teatru Muzycznego to losy jego ludzi, którzy mimo wielu trudnych chwil wciąż przy nim trwali i go rozwijali. Efektem tych wieloletnich starań pracowników teatru będzie tegoroczny jubileusz - 70 lat działalności, któremu potowarzyszy premiera opery Mozarta pod tytułem „Czarodziejski flet”. Scena muzyczna, mimo przeszkód, nigdy nie opuściła swojej lubelskiej publiczności na zbyt długo i zawsze wracała ze zdwojoną siłą.
Lubelska „lekka muza” ma długą tradycję. Lublinianie zawsze chętnie oglądali komedie muzyczne, operetki czy farsy. Muzycznym światem teatru zatrzęsły jednak obie wojny i wydawało się, że nigdy nie będzie tak jak kiedyś.
Operetka po II wojnie światowej nie miała w Lublinie własnego miejsca i korzystała z gościny Garnizonowego Klubu Oficera. Stało się tak za sprawą „Centralnego Domu Żołnierza”, czyli zespołu teatralnego Wojska Polskiego, jaki przybył do Lublina w lipcu 1944 roku.
To właśnie wtedy w naszym mieście został wystawiony pierwszy w wyzwolonej Polsce spektakl muzyczny „Królowa Przedmieścia” Z. Krumłowskiego.
Rok później znaczna część teatralnego zespołu wyjechała do Łodzi i Warszawy, a pozostali w Lublinie artyści pod kierownictwem por. Antoniego Niemczynowskiego w 1947 roku utworzyli Teatr Muzyczny im. Żołnierza Polskiego, wystawiający operetki, rewie, komedie muzyczne i składanki.
Operetkowa scena lubelskiego Teatru Muzycznego była wówczas uważana za jedną z najlepszych, a czasem nawet za najlepszą w Polsce. - Nie odbiegaliśmy poziomem artystycznym od Teatru Muzycznego w Łodzi, który w tamtych czasach był uważany za centrum artystycznych wystąpień muzycznych - chwalą się obecni pracownicy teatru.
Pomimo sukcesów dalsze losy Teatru Muzycznego nie potoczyły się dobrze. W 1952 roku lubelska operetka zostaje rozwiązana. Artyści prowadzą działalność objazdową i gościnnie występują w innych miastach Polski. Teatr Muzyczny nie funkcjonuje aż do roku 1956.
Rok po wznowieniu działalności na scenie Garnizonowego Klubu Oficera, przy ulicy Żwirki i Wigury, teatr przechodzi w ręce państwa i przyjmuje nową nazwę - Państwowa Operetka w Lublinie.
- To były ciężkie czasy. Zdarzało się, że przychodził do nas ktoś, kto chciał z nami grać, mimo że nie potrafił, ale miał za to polityczne znajomości. Mieliśmy jednak sposób na takich delikwentów, mówiłem wtedy takiej osobie, żeby stawiła się na przesłuchanie i zaprezentowała mi oraz zebranej komisji, co potrafi. Zazwyczaj taki człowiek nie przychodził już do nas ponownie. Dbaliśmy o to, żeby nasi muzycy byli na jak najwyższym poziomie - opowiada Ryszard Komorowski, były dyrygent Teatru Muzycznego, w którym pracował pięćdziesiąt lat.
„Muzycy” z polecenia władzy nie byli jedyną zmorą pracowników dawnego teatru.
- Warunki były straszne, scena była niewielka, a garderobami były małe pokoiki z korytarzami. Artyści nieraz stali w kolejce, żeby się móc przebrać czy ucharakteryzować, na korytarzach były tłumy. Orkiestra nie miała swojej garderoby, a zespół techniczny urzędował w jednym z kącików korytarza. Spektakle rozpoczynały się o godzinie 20, ale jeśli wojsko miało jakąś specjalną prezentację filmową, wchodził pan sierżant i mówił „proszę opuścić pomieszczenia, będzie teraz tajny film” - opowiada Zenon Poniatowski, były inspicjent, zastępca dyrektora, p.o. dyrektora i dyrektor, a obecnie kierownik administracyjny Teatru Muzycznego.
Mimo ciężkich warunków lokalowych lubelska operetka wciąż się rozwijała i na stałe wpisała się w świadomość kulturalną lublinian.
Teatr z Lublina mieli okazję poznać również mieszkańcy innych miast Polski. Podczas spektakli objazdowych artyści często gościli między innymi na Śląsku, w Kielcach, Radomiu czy Częstochowie.
Operetka zawsze jednak wracała do Lublina, a w 1977 roku, za sprawą dyrektora Andrzeja Chmielarczyka, odzyskała nazwę Teatr Muzyczny, mieszczący się w dalszym ciągu przy ul. Żwirki i Wigury.
- W budynku było kasyno oficerskie, gdzie można było zjeść obiad czy kolację. Nie przeszkadzaliśmy sobie z żołnierzami za bardzo. Mniej przyjemnie było za to za czasów stanu wojennego. W naszym budynku była sala, w której odbywały się sądy doraźne. Po kilku miesiącach od rozpoczęcia stanu wojennego wprowadziliśmy poranne spektakle dla dzieci, które niestety czasami były świadkami, jak żołnierze prowadzili ewentualnego „skazańca” przed oblicze sądu. Niektórzy pamiętają jeszcze ten gorzki okres naszej historii - opowiada Zenon Poniatowski.
Pod koniec lat 80. zapadła decyzja o remoncie klubu oficera, a teatr w roku swojego czterdziestolecia stracił siedzibę. Garnizonowy Klub Oficera wymówił teatrowi lokum nie proponując nic w zamian. Artyści znaleźli się na bruku.
- Dyrektor Chmielarczyk podjął wówczas decyzję, że teatr będzie mimo to funkcjonował, jednak na innych zasadach. Nasze największe spektakle graliśmy w Domu Chemika w Puławach, funkcjonowały również nasze pracownie na Krakowskim Przedmieściu w Lublinie. Żeby dojechać na próby, musieliśmy przemieszczać się PKS-em do Puław, przewoziliśmy tam również dekoracje. Czasem blokowaliśmy odjazd autobusu, ponieważ reszta artystów jeszcze dobiegała na dworzec - wspomina Zenon Poniatowski.
Po czterech latach wyjazdów teatr mógł przenieść się do swojej, przynajmniej chwilowo, stałej siedziby, do Domu Kultury Kolejarza, gdzie zostały dobudowane specjalne pomieszczenia na potrzeby „bezdomnego” Teatru Muzycznego.
Początkowo teatr w Domu Kolejarza miał gościć tylko kilka lat. Tymczasem został tam na lat dziesięć, wystawiając na scenie DKK aż trzydzieści premier. Pełniący wciąż rolę dyrektora Andrzej Chmielarczyk cały czas próbował dać swojemu teatrowi stały dom.
- Dyrektor bardzo dbał o teatr, jego pracowników i panującą atmosferę - wspomina Chmielarczyka Ryszard Komorowski.
Starania dyrektora ziściły się dopiero w 2000 roku, wtedy Teatr Muzyczny przeniósł się do swojego własnego, stałego budynku przy ul. Marii Curie-Skłodowskiej 5, gdzie funkcjonuje do dziś.
Premiery na 70-lecie teatru
14 października br. Teatr Muzyczny w Lublinie będzie świętować swój wielki jubileusz 70-lecia. Z tej okazji, oprócz uroczystości urodzinowych, na deskach teatru zostanie wystawiona opera „Zauberflote”. „Czarodziejski flet”, ponieważ tak brzmi polska nazwa opery, to jedno z najlepszych dzieł Wolfganga Amadeusza Mozarta i do dziś należy do ścisłego kanonu repertuaru operowego.
Libretto autorstwa Emmanuela Schikanedera to bajkowa opowieść dla dorosłych, moralizatorska i komediowa jednocześnie.
- Myślę, że widzowie będą dobrze się bawić na naszej operze. Produkcja bardzo zaskoczy publiczność znającą oryginalną wersję
„Czarodziejskiego fletu”, ponieważ stroje nie będą ze starych epok, a akcja będzie umiejscowiona bliżej współczesności. Do tego dołączymy ciekawą scenografię i najlepszych realizatorów i wykonawców. To będzie wielka opera na nasz wielki jubileusz - zapowiada Iwona Sawulska, dyrektor Teatru Muzycznego w Lublinie.
W castingach do opery wzięło udział ponad 100 osób z Polski i zagranicy, o role w tym wyjątkowym przedstawieniu powalczyli również aktorzy Teatru Muzycznego.
- W operze wystąpią najwybitniejsi artyści. Chcieliśmy pokazać, że możemy być konkurencyjni dla innych teatrów muzycznych z Polski oraz że również i my, w Lublinie mamy się czym i kim pochwalić - wyjaśnia dyrektor teatru.
Reżyserią „Czarodziejskiego fletu” zajmie się ceniona reżyserka operowa Maria Startova, a o muzykę zadba jeden ze współczesnych autorytetów dyrygenckich, Marcin Sompoliński.
Na „Zauberflote” Teatr Muzyczny nie zakończy swoich tegorocznych premier. Kolejna czekać będzie lubelską publiczność już miesiąc po premierze opery.
- „Fidelitas” będzie naszą kolejną premierą, na którą zapraszamy 17 listopada - zachęca Iwona Sawulska.
- Tak się złożyło, że rok naszego jubileuszu jest również rokiem, podczas którego świętujemy 700-lecie Lublina. Chcieliśmy z tej wyjątkowej i niepowtarzalnej okazji wystawić coś, co będzie związane z naszym miastem. Tak powstał „Fidelitas”, czyli musical opowiadający o historii Lublina - dodaje dyrektor.
Teatr Muzyczny zakończy swój jubileuszowy rok nietuzinkowym sylwestrem, będącym nie tylko koncertem, ale również kolejną teatralną premierą.
- Były takie czasy, gdy graliśmy tylko po cztery przedstawienia na miesiąc. Teraz będziemy mieć aż trzy premiery w ciągu tylko trzech miesięcy. To pokazuje, jak bardzo rozwinęliśmy się w ciągu ostatnich lat. Całe wakacje pracowaliśmy nad tym, co będzie się tu dziać od jesieni. Nasz Teatr Muzyczny jest jak lokomotywa, która ciągnie cały długi pociąg pracowników, artystów, plastyków czy krawcowych. Ja jestem tylko maszynistą tej lokomotywy, który nią kieruje. Sukces obecnego Teatru Muzycznego nie wziął się znikąd. U nas każdy chce sobie pomagać i współpracować, by było jeszcze lepiej - chwali swój zespół Iwona Sawulska.