Bursztynowa komnata tajemnic. Czy bezcenny skarb zostanie kiedyś odnaleziony?
Bursztynowa Komnata czarowała pięknem, onieśmielała bogactwem i ogromem. Dziś rozpala wyobraźnię kolejnych pokoleń poszukiwaczy, którzy mają nadzieję, że bezcenny skarb przetrwał wojnę i czeka na odkrywców. Polskie ślady z nią związane przeanalizował Włodzimierz Antkowiak i opisał w wydanej niedawno książce.
Kaliningrad, zwany przez obecnych mieszkańców Kienigsbergiem, robi piorunujące wrażenie. Miasto wygląda, jakby nadal trwała w nim wojna, jakby wciąż ścierały się w nim dwa żywioły, oba ciężko poranione i bez sił na zwycięstwo. Toporne, jakby niedokończone radzieckie bloki, sąsiadują ze zniszczonymi poniemieckimi kamienicami, na ogół o wciąż jeszcze poszatkowanych pociskami fasadach.
Najbardziej poruszająca jest jednak pustka. Puste pole, na którym stoi wielka, wzorowana na chełmińskiej farze gotycka katedra. Pustka, z której wyrasta obrzydliwa bryła Domu Sowietów. Nie ma ulic, nie ma domów. Jest jedno wielkie nic, w miejscu gęstej zabudowy starego i jeszcze przed wojną bogatego miasta. Tak to wygląda, przynajmniej z powierzchni ziemi i na pierwszy rzut oka, bo gdy się spojrzy głębiej… Sam widziałem, jak przy jednej z głównych ulic Kaliningradu, robotnicy mozolili się strasznie nad niezbyt głębokim wykopem, w którym mieli położyć jakiś kabel. Dlaczego się mozolili? Ponieważ nie przekopywali się przez piasek czy ziemię, ale przez gruz. Przez Królewiec. Wyrzucali pokruszone cegły odsłaniając fundamenty spalonych domów. Poza gruzem odrzucali na bok potłuczone naczynia i ludzkie kości.
Co spłonęło podczas pożaru królewieckiego zamku?
Tak, Kaliningrad robi piorunujące wrażenie. Szczególnie, gdy się stanie obok Domu Sowietów i popatrzy na archiwalne zdjęcia ze stojącym w tym miejscu krzyżackim zamkiem. Tutaj, w pierwszej dekadzie XVIII wieku rozpoczęła się historia Bursztynowej Komnaty i tutaj w ostatnich miesiącach II wojny światowej jeden z najsłynniejszych skarbów świata był z całą pewnością widziany po raz ostatni. Ta pewność jest bardzo istotna, bo później skrzynie z bursztynowymi arcydziełami widziano w wielu miejscach, jednak – chociaż po wojnie zgłaszali się różni świadkowie, którzy widzieli jak te skrzynie były przeładowywane, bądź ukrywane, to jak dotąd nikomu nie udało się ich odnaleźć. A poszukiwaczy nie brakuje! Polskie tropy dotyczące skarbu zebrał i opisał w wydanej niedawno przez Bellonę książce, Włodzimierz Antkowiak – pisarz, a zarazem przewodniczący Międzynarodowej Agencji Poszukiwawczej. W „Poszukiwaczach zaginionej komnaty” przypomniał początki królewskiego bursztynowego prezentu, prześledził również jej wojenne dzieje oraz ponad 20 miejsc na terenie Polski, w których komnata była poszukiwana – poczynając od resztek pałacu Schwerinów w Dzikowie Iławeckim, gdzie te poszukiwania były prowadzone już tuż po wojnie, po odkryty niedawno wrak parowca „Karlsruhe”, ostatniego niemieckiego statku, jaki wypłynął z portu w Piławie.
Jaką drogę przebyła Bursztynowa Komnata?
Bursztynowa Komnata była skarbem podróżującym. Jak wiadomo, zamówił ją król Prus Fryderyk I. Elementy wystroju bursztynowego gabinetu zaczęły powstawać w Królewcu, później pojechały do królewskiej rezydencji w Charlottenburgu pod Berlinem, następnie do samego Berlina. Tu komnatę zobaczył car Piotr Wielki. Zachwycił się nią, a ponieważ gościł na dworze króla Fryderyka Wilhelma, który w odróżnieniu od ojca na sztuce się nie znał, za to bardzo chciał podtrzymać sojusz z Rosją, kazał bursztynowe panele zdjąć ze ścian, spakować i wysłać na wschód. Przez Petersburg komnata trafiła do Carskiego Sioła, gdzie znacznie przez Rosjan powiększona, cieszyła oczy do momentu, gdy w 1941 roku dawną rezydencję carów zajęli Niemcy. Zdobywcy załadowali bursztynowy skarb do ciężarówek i przewieźli go do Królewca, gdzie komnata została częściowo wyeksponowana na drugim piętrze zamku. Co ciekawe, podczas rabunku z Carskiego Sioła, kilka bursztynowych elementów zniknęło. Nie trafiły one do skrzyń i nie pojechały do Królewca. Jeden z nich pojawił się w 1997 roku na aukcji. Sprzedający – syn niemieckiego żołnierza poinformował, że jego ojciec odkupił ten fragment skarbu podczas pobytu w Rosji. O tym ciekawym wątku wspomniał w książce Włodzimierz Antkowiak.
W Królewcu skarbem zaopiekował się dr Alfred Rohde, wybitny znawca bursztynu, a zarazem wyznawca teorii o wyższości kultury niemieckiej nad innymi. Oddzielił on najstarsze elementy Bursztynowej Komnaty, te stworzone jeszcze na dworze pruskim, od późniejszych. Komnatę pruską wyeksponował, zaś bursztynowe dzieła sztuki, jakie powstały na zamówienie carów, pozostały w skrzyniach. To jest istotne, ponieważ w drugiej połowie sierpnia 1944 roku Brytyjczycy przeprowadzili dwa naloty dywanowe na Królewiec. Dla zabytkowego centrum i samego zamku najtragiczniejszy był ten drugi nalot. Trafiony bombami zamek stanął w ogniu, a świadkowie, którzy nalot przeżyli wspominali później, że widzieli zwęglone skrzynie i wylewającą się z nich maź, w jaką zamienił się stopiony bursztyn. Czy w związku z tym w ogóle można mówić o tym, że Bursztynowa Konata jeszcze istnieje?
- Moim zdaniem tak i jest na to kilka istotnych dowodów – mówi Włodzimierz Antkowiak. - Po pierwsze, komnaty nadal szukają Rosjanie. Początkowo uważali, że spłonęła, ale szybko doszli do wniosku, że jednak tak się nie stało i należy jej szukać. Poza tym nie ma żadnego dowodu na to, że komnata spłonęła. Na zamku w Królewcu były wielkie zbiory bursztynu i to one mogły spłonąć po nalocie. Pamiętajmy także, że dr Rohde podzielił komnatę. Wreszcie, gdyby komnata spłonęła, Rohde nie mógłby tego ukryć. Przecież zaraz by się o tym dowiedziało gestapo.
Skarbem rzeczywiście interesowali się najwyżsi dostojnicy Rzeszy, zarówno ci w Berlinie, jak i w Królewcu. Nad Pregołą o jej przyszłość troszczył się m.in. wszechwładny gauleiter Erich Koch, który później, mimo wyroku śmierci, dożył 90 lat i umarł w więzieniu w Barczewie w 1986 roku.
Co miały świnie do Bursztynowej Konaty?
Dowodem na to, że Bursztynowa Komnata, a w każdym razie jej najstarsza część przetrwała, ma być także notatka jaką sporządził Alfred Rosenberg, minister Rzeszy do spraw okupowanych terytoriów wschodnich. To on zlecił przygotowanie skrytek do jakich trafiły ewakuowane dzieła sztuki. W lutym 1945 roku otrzymał raport, że skarby są bezpieczne. Minister napisał na meldunku, że ma nadzieję, iż żadna świnia tych skrytek aliantom nie wyda i że Bursztynowa Komnata jest dla Niemców najważniejszym obiektem późniejszych rokowań.
Polskie tropy Bursztynowej Konaty zainteresowani znajdą w książce Włodzimierza Antkowiaka. Omawiając je autor poruszył również kilka innych bardzo ciekawych wątków, między innymi jednej z największych na świecie kolekcji ikon, która została zrabowana przez Niemców z kijowskiego muzeum. Ikony także trafiły do Królewca, a później zostały ewakuowane na zachód. Ich trop urywa się na Mazurach.
Jakich dostojników woził Władysław Kluse?
Bardzo ciekawa jest także historia Władysława Klusego, który pod koniec I wojny światowej był żołnierzem walczącej na Syberii słynnej 5 Dywizji Strzelców Polskich. Po jej rozwiązaniu walczył w szeregach dywizji barona Romana von Ungern-Sternberg, a po jego śmieci i rozbiciu oddziału przez Armię Czerwoną, przebył daleką drogę i trafił do Królewca. Podczas II wojny światowej był kierowcą Ericha Kocha, zaś po wojnie woził w Toruniu działaczy partyjnych. Umarł w 1981 roku, wcześniej jednak opowiedział swojemu krewnemu o tajemniczych skrzyniach, jakie pod koniec wojny były chowane na jego oczach w pewnym gospodarstwie na Dolnym Śląsku. Miejsce to krewniakowi pokazał, w latach 80. krewniak podzielił się tą informacją z czynnikami wyższymi, podczas stanu wojennego gospodarstwo zostało przeszukane, zaś sąsiadujący z domem rozległy sad, przeryty przez buldożery. Mimo zaangażowania takich sił, niczego nie znaleziono.
- Na pewno będą się pojawiały nowe informacje na temat kolejnych miejsc, w których komnata mogła zostać ukryta, już zresztą kilka takich informacji do mnie dotarło – mówi Włodzimierz Antkowiak. - Czy komnata zostanie znaleziona? Możliwe, że zostanie tajemnicą. Zresztą, jak mówił grudziądzki poeta Ryszard Milczewski-Bruno, być może wiedza jest dobra, ale tajemnica jest lepsza?
Poza Bursztynową Komnatą jest jednak jeszcze mnóstwo innych zaginionych skarbów. Niemieckie ciężarówki wyładowane skrzyniami pełnymi dzieł sztuki krążyły po okupowanej Europie i to jest fakt. Podobnie jak przygotowywane przed klęską specjalne schowki, do których te dzieła trafiały. A przecież rabunkiem zajmowali się nie tylko Niemcy, wyzwoliciele ze wschodu pod tym względem im nie ustępowali. Na prowadzonej przez Ministerstwo Kultury liście stat wojennych znajdują się 63 tysiące zabytków. Wśród nich są skarby, podobnie jak Bursztynowa Komnata, bezcenne. Tak jak na przykład toruńska Piękna Madonna, jedna z najpiękniejszych gotyckich rzeźb Europy. Podobno była po wojnie widziana w Jenie, ale nie można wykluczyć, że zdobi dziś jakiś moskiewski magazyn dzieł sztuki.
Dokąd Niemcy wywozili dzieła sztuki zrabowane z Torunia i Bydgoszczy?
Jak wyglądała zorganizowana przez okupanta „ewakuacja” muzealnych zbiorów? Z Bydgoszczy w 1943 roku Niemcy wywieźli 488 obrazów i 658 obiektów archeologicznych. Do majątków w Dębowie, Kawęcinie, Trzcińcu i Piotrówku wywozili je także w roku 1944. Z Torunia najcenniejsze eksponaty Niemcy wywozili do Marburga, skąd miały trafić do wielkiego magazynu zrabowanych dzieł sztuki w kopalni w Grasleben. Wiele z nich przepadło bez śladu. Poza tym zrabowane zbiory Niemcy składowali także w miejscach mniej odległych, np. w Sępólnie, skąd po wojnie eksponaty wróciły do toruńskiego muzeum.