Belfer? Tak, ale kultowy. Nauczyciel mistrz: Tomasz Wardęga
Belfer? Tak, ale kultowy. Nauczyciel mistrz: Tomasz Wardęga z Wodzisławia Śląskiego.
Kiedy był uczniem szkoły podstawowej, miał trzy marzenia. Pierwsze, by nie zostać budowlańcem, bo tata odradzał – pracował w budownictwie, a to ciężki kawałek chleba. Drugie, by nie pójść na studia, bo przecież szkoła średnia wystarczy. A trzecie? By nie zostać nauczycielem, bo ci z podstawówki nie mieli w sobie pasji. – I tak się w życiu potoczyło, że wszystkie się spełniły, ale na odwrót. Jestem budowlańcem i to był strzał w dziesiątkę. Skończyłem studia i to było świetne. A fakt, że zostałem nauczycielem, to genialne – mówi Tomasz Wardęga, nauczyciel przedmiotów zawodowych w Zespole Szkół Technicznych w Wodzisławiu Śląskim.
Nauczyciel niebywale skuteczny: w ciągu ostatnich ponad 20 lat wyszkolił około 120 laureatów ogólnopolskich olimpiad.
Pracownia to jego drugi dom
Spotykamy się na zapleczu pracowni konstrukcji budowlanych i organizacji budowy. Na najwyższym piętrze Zespołu Szkół Technicznych im. Rotmistrza Witolda Pileckiego. To tak naprawdę drugi dom Tomasza Wardęgi, nauczyciela przedmiotów zawodowych, który tu przygotowuje przyszłych mistrzów olimpiad technicznych i budowlanych. Znalazł na to jakiś niewiarygodny sposób, bo dotąd około 120 jego wychowanków wygrywało ogólnopolskie olimpiady!
– Kiedyś próbowałem ich policzyć, ale to trudne – śmieje się Tomasz Wardęga. Wojskowe spodnie, czarny T-shirt z napisem „Jezus jest moim Panem”. 50 lat, a w ZST zaczynał karierę nauczyciela, która trwa już 25 lat. Drugi dom? – W zasadzie tak. Bo tu mamy kółka przygotowujące do olimpiad, tu jestem zawsze do dyspozycji uczniów, a czasem się zdarzy jakaś nocka, choćby z harcerzami, część z nich to też moi uczniowie – dodaje.
Do mojego rozmówcy nie trafiłem przypadkowo. Gdy ktoś w Wodzisławiu zapyta o „kultowego nauczyciela”, większość byłych i obecnych uczniów klas technicznych wymienia od razu jego nazwisko.
– Kiedyś w pierwszej klasie usadził z mechaniki 11 uczniów. Nie było zmiłuj – opowiada moja żona, Antonina Bombor, jego była uczennica. – Ale za to jak nauczył „mechaniki”, to na studiach nie miałam żadnych problemów. Po prostu on tak długo tłumaczył, aż człowiek zrozumiał – dodaje.
– Miło to słyszeć, pamiętam Tośkę, ale to było z 15 lat temu – śmieje się Wardęga.
Czy w dzisiejszej szkole można sobie pozwolić, by uczeń nie zdał? Przecież teraz walka o każdego…
– Wymagający jestem nadal, ale z racji reformy szkolnictwa, która obniżyła nieco poziom nauczania, musiałem obniżyć swoje wymagania. Dziś sam uczeń decyduje tak naprawdę, czy chce zostać, czy nie. Bo jak on nie chce, to co ja mogę? – pyta super- nauczyciel.
I potwierdza to – tu znowu przywołuję wiedzę nabytą od małżonki – że godzin nigdy nie liczył i jak trzeba, zostawał w szkole do wieczora. Tłumaczy do skutku, aż uczeń wbije sobie do głowy wiedzę.
Facebook? Nie mam. Jestem w szkole
Taką zasadę wprowadził na kółku budowlanym, gdzie przygotowuje przyszłych olimpijczyków.
– Nie ufam losowi i szczęściu, po prostu ci najlepsi muszą znać materiał, rozumieć go. No i jakoś się udaje. Uczniom, którzy startują w olimpiadzie, tak długo tłumaczę materiał, aż nie mają pytań – tłumaczy.
Żeby osiągać z nimi sukcesy, musi mieć autorytet. Jak go buduje? Modnym ostatnio w środowisku nauczycielskim podejściem „kumpelskim”?
– Kumpel? Kumplem nie jestem, to może za dużo powiedziane, ale mam bliskie relacje. Część z uczniów wciągnąłem do harcerstwa, organizujemy wyjazdy. Relacje są na tyle dobre, że możemy naprawdę pogadać o wszystkim – mówi.
Ma z nimi naprawdę dobry kontakt. Jest do ich dyspozycji w szkole. Na miejscu. Osobiście.
– Facebooka nie mam, komórkę mam od niedawna, odkąd muszą się ze mną kontaktować rodzice harcerzy – mówi Wardęga. – Przebywanie z młodzieżą działa na mnie bardzo dobrze. Młodzi nie są w stanie wyprowadzić mnie z równowagi. Lubię ich za idealizm, szczerość, otwartość, radość, za to, że się nie obrażają. Możemy sobie wiele rzeczy powiedzieć, wśród dorosłych trzeba uważać na słowa. Oni nie są jeszcze tak zepsuci tą złą stroną świata. Lubię uczyć – dodaje. Jego uczniowie brylują na Olimpiadzie Wiedzy Technicznej i Olimpiadzie Wiedzy i Umiejętności Budowlanych.
– W tej drugiej, budowlanej, wygrywamy od 1994 roku. Można powiedzieć praktycznie nieprzerwanie i drużynowo, i indywidualnie, rok w rok. Zdarzają się pojedyncze lata, gdy się nie udawało, ale można powiedzieć, że tam deklasujemy konkurencję. Mamy tam 50 razy więcej zwycięstw w stosunku do wszystkich pozostałych laureatów, a nie startujemy od samego początku. W tym roku też wygraliśmy. Jeżeli chodzi o Olimpiadę Wiedzy Technicznej, tu dopiero zaczynamy startować. Ale już w ubiegłym i w tym roku wygraliśmy – wylicza.
Modlitwa? To się przydaje
Dwa lata temu założył w Wodzisławiu Związek Harcerstwa Rzeczypospolitej i sam stoi na czele dwóch jednostek, trzecią prowadzi jego córka. Udało mu się zarazić harcerską pasją wielu olimpijczyków i uczniów. Jeżdżą na kajaki, w góry, wspina się z nimi na skałkach, chodzi po jaskiniach. To też zaowocowało. Wspomina swojego mentora ze szkoły średniej, a uczęszczał do technikum budowlanego w Rybniku, nieżyjącego Józefa Świerczka. To on zaraził go pasją do wiedzy i do harcerstwa.
– Kiedyś mi to bardzo pomogło, byłem bardzo nieśmiały. Zakompleksiony, taki zamknięty w sobie. Dzięki harcerstwu stałem się otwarty, odważny, nie mam żadnych kompleksów. Uważam, że to jest genialny system wychowawczy, zwłaszcza dla młodych chłopaków. Uznałem, że mam jeszcze trochę siły, umiejętności , więc mogę spróbować sił w tym zakresie – tłumaczy.
Wie, że zwłaszcza dla uczniów ze starszych klas bieganie w krótkich spodenkach po lesie wygląda trochę jak prehistoria.
– Ale to jest zaburzony obraz. To bardzo twórczy system wychowawczy, wymagający. I daje niesamowite efekty – mówi. – Mając olimpijczyków wiem, że muszę ich nie tylko uczyć, ale wychowywać, by stali się lepszymi ludźmi. I to się udaje, stąd te sukcesy – mówi.
Rozmowę przerywa nam dzwonek na lekcje, do pracowni wchodzi dwóch chłopaków…
– Szczęść Boże – witają się z nauczycielem.
– Szczęść Boże – odpowiada. I – widząc moje zaskoczenie – dodaje: – Jestem osobą wierzącą, bardzo ważna jest dla nas sprawa ducha. My tutaj bardzo często przed kółkiem budowlanym, podczas przygotowań do olimpiady, modlimy się. Nie ma przymusu. Zresztą uczniowie sami przypominają, że już czas na modlitwę. Większość z nich uważa, że to jest rzecz dobra, pożyteczna i nam się w życiu przyda – wyjaśnia pan Tomasz.
Po tylu latach widzi, jak młodzież się zmienia. Gdy był wychowawcą na początku swojej kariery, organizując wycieczkę zawsze miał więcej chętnych niż miejsc. Dziś pewnie byłby z tym kłopot, bo młodzież woli patrzeć w ekrany smartfonów.
– Tak, dzisiaj młodzież jest inna. Ale czy gorsza? Nie. Kłopot to brak pasji, motywacji, lenistwo. Ale oni się tacy nie rodzą. To rodzice im dziś nie przekazują, że można ten świat poznawać inaczej. Skoro rodzic siedzi przed telewizorem wiele godzin, to jak oni mają być inni? – mówi.
Kilkanaście lat temu przekleństwa w klasie to był kłopot. Dzisiaj kłopotem jest telefon. Ale metody, by sobie z problemami radzić, Wardęga ma takie same.
– Kiedy w klasie zadzwoni telefon, wszyscy klaszczą, bo wiedzą, że następnego dnia delikwent musi przynieść ciasto dla całej klasy. Kiedyś piekli ciasta za przekleństwa. Dziś się zdarza może raz w roku. A co do komórek, to kilka razy w tygodniu mamy ucztę, więc klasy się zajadają – śmieje się.
Rodzina daje siłę do pracy
Oczywiście znajduje czas na dom i rodzinę. Jak najbardziej. Z żoną Bożeną mają czwórkę dzieci. Najstarsza córka Kasia chodzi do II klasy liceum (wybiera się na studia budowlane), obecnie prowadzi drużynę harcerek. Syn Tymoteusz, druga klasa gimnazjum, jest zastępowym w drużynie harcerzy prowadzonych przez tatę. Córka Faustyna chodzi do czwartej klasy podstawówki. Jest w drużynie harcerek Kasi. No i najmłodszy syn, Konrad, uczęszcza do II klasy szkoły podstawowej i za rok będzie w harcerskich zuchach.
Cała rodzina mieszka w Wodzisławiu, w domu wybudowanym własnoręcznie przez pana Tomasza. Od wielu lat co roku chodzą w słynnej rybnickiej pielgrzymce do Częstochowy. – Pierwszy raz dzieciaki szły, kiedy miały miały po 3 lata – tłumaczy.
Do pracy w szkole pan Tomasz przyjeżdża zazwyczaj na rowerze i to od lat, nieważne czy jesień, czy zima. Wkrótce będzie go można zobaczyć z rodziną, uczniami, olimpijczykami i przyjaciółmi podczas dwóch spływów kajakowych.
– Właśnie je przygotowujemy. Pierwszy to spływ na Pilicę w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego, a drugi na rzece Mała Panew na Opolszczyźnie – mówi z pasją. Bo bez pasji się po prostu nie da.