Barbara Szczepuła

Bandyci z morskiej piany

Ryszard Uliński  (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40. Fot. Archiwum rodzinne Ryszard Uliński (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.
Barbara Szczepuła

W „więzieniu progresywnym dla młodzieży” mieliśmy być przemieleni na papkę, z której lepiono nowego człowieka - mówi Ryszard Uliński

U schyłku lata Ryszardowi Ulińskiemu przypominają się pierwsze dni września roku trzydziestego dziewiątego. Miał wtedy pięć lat. Lublin był raz po raz bombardowany, siedział z mamą w zapchanej ludźmi ziemiance na podwórzu i bawił się papierowym samolotem. Naśladował niemieckie bombowce. Bum! Bum! Bum! Modlące się kobiety nie wytrzymują, przerywają różaniec i domagają się, by mama go uspokoiła, bo sprowadzi nieszczęście. Jakby na potwierdzenie tych słów przeszywa powietrze przeciągły gwizd spadającej bomby, wszyscy zamierają z przerażenia, ale staje się cud - bomba nie wybucha. Nastaje cisza.

Ryszard Uliński  (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.
Archiwum rodzinne Ryszard Uliński: zastanawialiśmy się, czy „Amarant” wyskoczył z okna, czy ubecy go wypchnęli

Ulicą biegnie kobieta z czarną twarzą, popalonymi włosami, wzniesionymi do nieba rękoma. Strzępy jej odzienia powiewają jak skrzydła ogromnego ptaka. Jej nieludzkiego krzyku nie da się zapomnieć.

Postać jak z rycin Goi „Okropności wojny”.


Rysiek rzucił hardo: To zaszczyt umrzeć za ojczyznę! Mama wybiegła z pokoju płacząc, a on dziś wstydzi się trochę tamtych słów. Choć to był imperatyw.

***

Któregoś wieczora w 1941 roku gestapo zabiera ojca. - Daję pani słowo honoru niemieckiego oficera, że mąż jutro będzie w domu - mówi pani Ulińskiej człowiek w długim skórzanym płaszczu.

Wtedy widzieli go po raz ostatni. Wraz z innymi członkami podziemnej organizacji Kadra Obrońców Polski został rozstrzelany na lubelskim zamku następnego dnia rano.

Czy nastoletni Rysiek myślał o tym pod koniec lat czterdziestych, angażując się w działalność podziemnej organizacji w Gdyni? W Polsce niby to już wolnej, ale nie całkiem?

Oczywiście, miał w pamięci i w sercu nie tylko ojca, ale i jego brata Władysława, leśniczego, żołnierza Armii Krajowej, a także braci stryjecznych, którzy po wojnie walczyli w oddziale „Jastrzębia” i „Żelaznego”. Złapany przez UB Witek Uliński dostał dożywocie i przesiedział wiele lat. Piotr Uliński wywieziony na Syberię, popełnił po powrocie samobójstwo. Czy można było o tym wszystkim zapomnieć?

Gdy mama znalazła wśród jego gimnazjalnych zeszytów przygotowane do druku ulotki Ruchu Wyzwoleńczego Młodzieży Słowiańskiej, zaklinała go na wszystkie świętości, by się wycofał.

Ryszard Uliński  (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.
Archiwum rodzinne Jana Ulińskiego Niemcy zastrzelili w 1941 roku. Na zdjęciu - z małym Rysiem, przed wojną w Lublinie

- Ojciec przypłacił życiem konspirację, a ty nie masz jeszcze szesnastu lat! Rysiek rzucił hardo: To zaszczyt umrzeć za ojczyznę! Mama wybiegła z pokoju płacząc, a on dziś wstydzi się trochę tamtych słów. Choć to był imperatyw.

- W lecie 1944 roku znaleźliśmy się z mamą w Warszawie. Jakże zazdrościłem starszemu koledze z podwórka, który szykował się do powstania, a my wyjeżdżaliśmy na wieś… A po wojnie - czy można się było spokojnie przyglądać się jak Ruscy rujnują kraj? W Radomiu widziałem jak czerwonoarmiści rabują sklepy, wywożą patriotów na Syberię.

Czytaliśmy „Kamienie na szaniec”, Alek, Rudy i Zośka potrafili pięknie żyć i pięknie umierać. Byli wzorem do naśladowania. A bohaterski Jan Rodowicz „Anoda”, słynny choćby z akcji pod Arsenałem, którego ubecy uwięzili w 1948 roku? Wyskoczył z okna pokoju przesłuchań czy go wypchnięto…

Przesłuchiwano nas w pomieszczeniach zbryzganych krwią, bito. Stale byłem głodny, wprost nie do opisania. No i te karce, mokre i zimne…

***

Skąd Rysiek wziął się w Gdyni? Pani Ulińska wyszła za mąż za wdowca z trojgiem dzieci, który przed wojną tam właśnie mieszkał. Udało mu się nawet zająć to samo mieszkanie w centrum miasta. Osiedlili się więc nad morzem.

Ryszard Uliński  (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.
Archiwum rodzinne Na koloniach w Jagniątkowie na Dolnym Śląsku. Lata 40.

Ruch Wyzwoleńczy Młodzieży Słowiańskiej, który założyli w 1949 roku uczniowie szkół średnich, miał szerzyć idee wolności i niepodległości na wszystkie kraje słowiańskie zniewolone przez Sowiety. „Amarant” i „Stanisław” powołali oddziały w Lublinie, Warszawie i Trójmieście. Członkowie ruchu byli oczywiście uzbrojeni, bo broni w Babich Dołach i na Bonzaku nie brakowało. Pieniądze na kupno powielacza, matryc i papieru gromadzili, napadając na sklepy. Pod koniec lipca 1950 roku był to sklep spożywczy w Szymbarku. Już na drugi dzień ekspedientka rozpoznała jednego z chłopców na ulicy. Zaczęły się aresztowania. Gimnazjum jezuitów, do którego chodził Rysiek upaństwowiono, zmieniono dyrekcję i niektórych nauczycieli, część uczniów przeniesiono do innych szkół. Rodziny aresztowanych straszono wysiedleniem z Wybrzeża, grożono śmiercią.

***

- Przesłuchiwano nas w pomieszczeniach zbryzganych krwią, bito. Stale byłem głodny, wprost nie do opisania. No i te karce, mokre i zimne… - wspomina.

Musiał rozebrać się do naga („tak jak was matka urodziła” - ryknął ubek), choć było strasznie zimno, brakowało szyb w oknach i do celi wpadał śnieg. Na drewnianej pryczy nie było siennika. Drzwi się zatrzasnęły. Został sam skulony, przerażony, dygoczący. Nagle z muszli klozetowej wyszły trzy wielkie, śmierdzące i głodne szczury. Wpatrywały się w niego, czekając momentu, gdy będą mogły zaatakować, a on nie miał czym się bronić i tylko w panice wrzeszczał, ile sił w płucach i pluł, póki mu śliny starczyło…

Ryszard Uliński  (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.
Archiwum rodzinne Ryszard Uliński (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.

***

Rozprawa odbyła się pod koniec listopada 1950 roku przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Gdańsku. Prokurator przedstawił uczniów jako zdemoralizowaną bandę, która chciała obalić istniejący ustrój. Niepełnoletni chłopcy usłyszeli wyroki: dwa dożywocia, dwóch zostało skazanych na 15 lat, trzech na 12 lat, dwóch, w tym Rysiek Uliński - na osiem, trzech na sześć lat, jeden na trzy lata, dwóch na dwa, jeden na rok. „Amarant” zginął zaraz na początku przesłuchań. Wypadł z okna w budynku UB przy ulicy Kładki w Gdańsku.

Wypadł czy go wypchnięto?

W więzieniu trafiłem do celi, którą wcześniej zajmował gdański gauleiter Forster. Została po nim kostka mydła toaletowego o przyjemnym zapachu.

***

- W więzieniu trafiłem do celi, którą wcześniej zajmował gdański gauleiter Forster - opowiada Uliński. - Została po nim kostka mydła toaletowego o przyjemnym zapachu. Wrogom ludu z łaski dawano mydło szare albo nie dawano go wcale. A Forstera w skórzanym brązowym płaszczu widzieliśmy na spacerniaku jeszcze wiosną 1951 roku.

Właśnie wtedy Ryśka i jego kolegów przewieziono na Śląsk do Więzienia Progresywnego dla Młodzieży w Jaworznie. Stworzono je na miejscu Centralnego Obozu Pracy, w którym Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego więziło Niemców, Ślązaków, Ukraińców, Łemków. Polaków także. Bito ich, torturowano, gwałcono, głodzono - pisze Marek Łuszczyna w książce „Mała zbrodnia”. Więźniowie pracowali w kopalniach i hutach. Tysiące ludzi straciło życie.

Także wcześniej było to straszne miejsce. Od 1943 roku działał tam podobóz KL Auschwitz-Birkenau. Całość ogrodzona drutem kolczastym pod napięciem, z dwunastu murowanych wież strażniczych wartownicy z karabinami w rękach pilnowali porządku.

Po wojnie więźniów wymieniono. I nadzorców - teraz byli nimi Polacy.

To było straszne miejsce także w 1951 roku, mimo że baraki już likwidowano. Powstawały nowe bloki dla młodzieży, którą miano wychowywać przez pracę. „Niech się mury pną do góry, kiedy dłonie chętne są, budujemy betonowy nowy dom” - śpiewali. Wieże strażnicze stały nadal, drut kolczasty odgradzał od miasta. Żołnierze KBW trzymali w rękach karabiny,

Ryszard Uliński  (leży na trawie) z rodziną na pikniku. Lata 40.
Archiwum rodzinne Ryszard Uliński i Roman Kurzyński wkrótce po wyjściu z więzienia. Kurzyński wcielony został do LWP, Ulińskiemu udało się tego uniknąć ze względu na złamaną nogę i zły stan zdrowia

- Przyjechali bandyci z morskiej piany! - przywitał serdecznie chłopców z Wybrzeża naczelnik więzienia.

Mieli być przemieleni na papkę, bezkształtną masę, z której ulepi się nowego człowieka, bez reszty oddanego sprawie socjalizmu. Do nowego ustroju miały ich przekonać prymitywne pogadanki polityczne.

- Osadzono nas w nowo wybudowanym bloku - wspomina Ryszard Uliński. - Początkowo pracowałem w dziale produkcji trylinek, pustaków i innych elementów betonowych. To była katorżnicza robota, dopingowano nas bezustannie do przekraczania normy, obiecując skrócenie wyroków. Potem zostałem przeniesiony do warsztatu, gdzie konserwowaliśmy tory i zakładałem oraz demontowałem instalacje elektryczne. Część kolegów wysłano do kopalni. Zazdrościłem im, bo zarobki były tam lepsze, ale gdy zobaczyłem zakrwawione i podarte rzeczy chłopca, który zginął pod ziemią, dziękowałem Bogu, że mnie to ominęło.

Pojawiły się pogłoski, że więźniowie pojadą na wojnę do Korei. To był konflikt miedzy komunistyczną Koreą Północną, wspieraną przez Chiny, a kontyngentem ONZ złożonym głównie z Amerykanów w sojuszu z wojskami Korei Południowej. Do wyjazdu ostatecznie nie doszło, ale w plotkach było ziarno prawdy. Marek Łuszczyna w swojej książce przytacza słowa Ryszarda Z., byłego oficera kontrwywiadu, który miał przygotowywać wyjazd młodych więźniów z Jaworzna do ZSRR, a potem do Korei. Gdy ktoś wyraził wątpliwość, czy więźniowie będą przydatni na wojnie, padła odpowiedź: - Tu nie chodzi o ich siłę bojową, ale o to, by zobaczyli, że ci Amerykanie strzelają do nich jak do kaczek. Niech giną z rąk tych, których tak bardzo kochają!

***

Dzięki amnestii więźniowi Ulińskiemu zmniejszono karę do czterech lat. Złamana noga spowodowała skrócenie wyroku o następne dziewięć miesięcy, choć prokurator wojskowy krzyczał, że dla „takich bandytów” nie ma zwolnień warunkowych. Ryszard Uliński wyszedł na wolność po trzech latach spędzonych w więzieniu. Musiał zaczynać życie od nowa.

Mając lat dziewiętnaście zapisał się do gimnazjum dla pracujących, którego dyrektor (nazwiska, niestety, nie pamięta, a szkoda, bo był to porządny człowiek) nie bał się przyjmować uczniów pokaleczonych przez nowy wspaniały ustrój. Gorzej było ze znalezieniem pracy. - Polityczny? Mowy nie ma! Gdyby był pan karany za przestępstwa kryminalne, coś by się znalazło…

***

Wracamy do śmierci „Amaranta”. Wyskoczył przez okno czy go wyrzucono? W wolnej Polsce jego koledzy zaczęli badać sprawę. Okazało się, że są dwa, różniące się istotnymi szczegółami protokoły oględzin zwłok. W jednym ciało leżące pod budynkiem UB oceniono na dwadzieścia lat, w drugim na dwadzieścia pięć. Różnie opisana jest też odzież „Amaranta”

Ktoś zaczął rozpowszechniać pogłoskę, że „Amarant” mógł być współpracownikiem UB, który zdradził swoich kolegów i pod fałszywym nazwiskiem opuścił areszt. Pojawiła się informacja, że matka jednego z chłopców widziała go w Szczecinie. Gdy zawołała go po imieniu, obejrzał się i uciekł. Okazało się jednak, że była to opowieść jakiejś nieznanej bliżej pani. Poszukiwania rodziny „Amaranta” też dały mizerne rezultaty. Odnaleziono ciotkę, która zastępowała mu matkę i z którą przeszedł przez Sybir. Dowiedzieli się, że po aresztowaniu „Amarant” nigdy się u niej nie pojawił. Jego mieszkający na południu Polski ojciec otrzymał z UB zawiadomienie o śmierci syna, ale po ciało nie pojechał, obawiając się prowokacji.

Więc chyba jednak wypchnięto go z okna - zgodzili się koledzy, bo w samobójstwo nikt nie wierzył.

W 2003 roku prokuratorskie śledztwo Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Gdańsku z sprawie zabójstwa „Amaranta” zostało umorzone.

Barbara Szczepuła

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.