Apetyt na wrak . Czy szczątki pancernika trafią w końcu do Polski
Wrak pancernika „Schleswig-Holstein” leży na wodach Estonii. Entuzjaści historii chcieliby, by jego szczątki w 80-lecie rozpoczęcia II wojny światowej stanęły wreszcie na Westerplatte
Pancernik „Schleswig-Holstein” spoczywa w wodach Estonii, na mieliźnie Neugrund, w pobliżu wyspy Osmussaar, u wejścia do Zatoki Fińskiej. We wrześniu 2008 r. Aleksander Ostasz z ekipą nurków dociera tam z ekspedycją na łodzi Nitrox. Badają wrak. O ekspedycji jest głośno, wszak celem jest okręt - symbol wybuchu II wojny światowej. Namiary na okręt przekazał im Jacek Żebrowski, publicysta i pasjonat historii. To on zdobył dane na temat pozycji wraku.
Zdjęcia z ekspedycji pokazują, jak płetwonurkowie lawirują pomiędzy zardzewiałym złomem. Tyle zostało po dumnym pancerniku. Wokół rozrzucone rosyjskie niewybuchy, pociski, fragmenty kadłuba. Widać charakterystyczne elementy okrętu, rufę, ster, magazyn amunicji, wieżyczki, elementy mechanizmu kotwicznego, pozostałości dziobowej wieży armatniej. . Okręt leży płytko, kilkanaście metrów pod powierzchnią. Do niedawna wystawał jeszcze z wody. Truchło słynnego drapieżcy w kompletnej poniewierce. - Wrak jest rozbity i w niektórych miejscach przypomina rozrzuconą talię pogiętych kart z tą różnicą, że karty te to kilkunastocentymetrowej grubości pancerne płyty - opowiada szef wyprawy Aleksander Ostasz, dziś dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu.
Dziś podwodnych skarbów nikt tam nie szuka. A szkoda, bo ta kupa złomu na dnie Bałtyku ma swoją krwawą historię polowania i myśliwych. Nie każdy wie, że „Schleswig-Holstein” zatopili alianci dzięki planom dostarczonym przez członków Tajnego Hufca Harcerzy w Gdyni. To ich trofeum.
- Nasz wywiad z THH polował na niego przez całą wojnę i przyczynił się do jego wyeliminowania. Chcielibyśmy, żeby ten drań, który jest symbolem napaści na Polskę i ostatecznie został za to ukarany, stanął na Westerplatte, które ostrzeliwał - uważa Paweł Kudzia, były korespondent wojenny, organizator spotkań „Story z History”. - Coś z niego zostało pod Tallinem. Byłoby pięknie, gdyby w 80 rocznicę wybuchu II wojny światowej szczątki tego okrętu stanęły na Westerplatte.
- Jeśli chodzi o wydobycie fragmentów wraku S-H, to jest to do zrobienia - uważa Aleksander Ostasz. - Nosiłem się z tym zamiarem już wcześniej, w zasadzie było wszystko przygotowane, czekaliśmy na uzyskanie zgody Estonii. Niestety, Estończycy bardzo usztywnili swoje stanowisko.
Z Pawłem Kudzią i ppłk. Leszkiem Tanasiem, synem Zygmunta Tanasia, „Przebiegłego Rysia”, członka THH, spotykam się w Lęborku. Tanaś w 1975 brał udział w pierwszej polskiej ekspedycji na Antarktydę. Instruktor GROM, członek misji ratowniczych. Z Kudzią spotkali się na Sri Lance. Przypadek sprawił, że postanowili przypominać o historii THH. - Leszek w Sri Lance udzielał pomocy jako strażak, ja byłem tam jako dyrektor akcji humanitarnej - wspomina Paweł Kudzia. - Co ciekawe: dopiero na Sri Lance, po tsunami, dowiedziałem się od niego o Tajnym Hufcu Harcerzy!
- Jestem dumny, że mój ojciec, „Przebiegły Ryś”, był najmłodszym drużynowym THH w Gdyni - dodaje Leszek Tanaś.
„Przelotny Ptak”, „Twarde Serce”, „Barczysty Lew”, „Przebiegły Ryś”, „Gwiżdżący Kos”, „Czujny Bizon”... to nie bohaterowie powieści Karola Maya. Realni harcerze-żołnierze. Założony 15 listopada w 1939 r. z inicjatywy Witolda Nickiego, ps. Morski Orzeł, Tajny Hufiec Harcerzy to fenomen. Zrzeszał dzieci i młodzież. Paliwem działania była chęć ratowania Gdyni, ojczyzny, walka z okupantem. Hufiec prowadził działalność dywersyjną i wywiadowczą.
- Ci ludzie o indiańskich pseudonimach ocalili Gdynię dwa razy - podkreśla Kudzia. - W sierpniu członek hufca, Józef Wawrzyńczyk, wykradł z gabinetu komendanta Kriegsmarine tajne plany bazy wojennej w Gdyni. Te plany zostały ostemplowane pieczątką THH i wysłane na Zachód. Na ich podstawie alianci w grudniu 1944 dokonali nalotu i zbombardowali port w Gdyni. Drugi raz harcerze uratowali Gdynię, kiedy podczas akcji B-2 przekazali nacierającym Rosjanom mapy z naniesionymi przez THH niemieckimi stanowiskami. Dzięki temu Rosjanie nie niszczyli całego miasta. Ocalała ludność cywilna.
Leszek Tanaś dodaje: - Badaliśmy źródła, które mówiły o planach tych ludzi. Wartość tych informacji była ogromna. Stacjonował w tym porcie również wybudowany jedyny lotniskowiec Graf Zeppelin, łodzie podwodne i pancernik „Schleswig-Holstein”. Te plany zostały wykradzione przez Wawrzyńczyka, drużynowego THH. Pozwoliły aliantom na nalot na Gotenhafen, z 18 na 19 grudnia 1944 r. Wtedy to m.in. został zatopiony „Schleswig-Holstein”.
W akcji B-2, która dla ocalenia Gdyni miała kluczowe znaczenie, plany przez front przeniosła harcerka Tajnego Hufca.
- Jeden z najlepszych fotografików Powstania Warszawskiego, por. Joachim Jachimczyk, zorganizował akcję, która polegała na naniesieniu umocnień Gotenhafen (nadana przez Niemców nazwa Gdyni) i przeniesieniu tych planów przez front do nacierającej Armii Czerwonej. Trzy mapy, w jakim miejscu znajdują się uzbrojeni Niemcy, zostały przeniesione przez front, m.in. przez druhnę Mieczysławę Pobłocką, która przyniosła w plecaku plany. Zostały one przekazane Rosjanom. Plecak Pobłockiej z podwójnym dnem można dzisiaj oglądać w Muzeum Miasta Gdyni. Ale apetyty pasjonatów historii są znacznie większe.
17 grudnia 1906 na wodowany w Germania Werft w Kilonii pancernik patrzył cesarz Wilhelm II. Pierwsze szlify zdobywał w I wojnie światowej, a po jej zakończeniu przebudowano go na okręt szkolny.
Jednak w 1939 roku pancernik był dobrze uzbrojony. Straszył 11-metrowymi działami 280 mm, działami 150 mm, był wyposażony w działa przeciwlotnicze, karabiny... Dobrze uzbrojony jak na oficjalnie pokojowy cel wizyty w Gdańsku. Marynarze niemieccy mieli złożyć kwiaty na grobach swoich kolegów z zatopionego w 1914 roku krążownika Magdeburg.
1 września o 4.48 „Schleswig-Holstein” otwiera ogień w kierunku polskiej placówki na Westerplatte i rozpoczyna w ten sposób II wojnę światową. 3 września pociski z pancernika „Schleswig-Holstein” padają na inne punkty oporu - Gdynię, Oksywie i Hel. - Są ofiary cywilne - opowiada Kudzia.
W jednym z pojedynków artyleryjskich bateria Laskowskiego na Helu trafia okręt. Drapieżnik ucieka. Później bierze udział w kampanii w Europie. W grudniu 1944 r. stacjonuje w Gdyni.
W nocy z 18 na 19 grudnia na okręt spadają bomby. Osiada na dnie basenu portowego. Dobijają go ładunkami wycofujący się Niemcy. Wrak wykorzystują Rosjanie. W 1947 łatają go, holują do Tallina i tam robią z niego cel do ćwiczeń.
Pomysł z wyciągnięciem „Schleswiga” nie jest nowy. - Już w 1946 r. grupa związanych z kulturą osób, w tym pisarka Ewa Szelburg-Zarembina, zwrócili się z apelem do marszałka Michała Roli-Żymierskiego o wydobycie pancernika i wystawienie go przy Westerplatte - mówi Kudzia.
Aleksander Ostasz, dyrektor Muzeum Oręża Polskiego w Kołobrzegu, nie widzi technicznych problemów.
- Są miejsca takie jak rufa, gdzie można odnaleźć dawną wielkość okrętu. Kawałki drewnianego pokładu, ster, resztki uzbrojenia oraz walające się wkoło wyposażenie okrętu, które można by wydobyć - uważa Ostasz. - Należy światu przypominać, kiedy, gdzie i jak rozpoczęła się II wojna. Warto też pamiętać, że echa salw pancernika „Schleswig-Holstein” na Westerplatte brzmią do dziś. W ich wyniku nie tylko miliony osób straciły życie, mienie i dach nad głową, zmianom uległy granice wielu państw.
Pozornie wydobycie kawałków blaszanego złomu z estońskiej płycizny wydaje się prostą akcją. Jednak szanse na to, że „Schleswig-Holstein” na 80-lecie wybuchu II wojny światowej wróci na Westerplatte, są nikłe. Żeby w ogóle dyskutować o wydobyciu „Schleswiga-Holsteina”, trzeba się dogadać z Estończykami.
- Odnośnie możliwości wydobycia fragmentu wymienionego pancernika należy się kontaktować z państwem, na którego obszarze wód terytorialnych zalega wrak okrętu - informuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. - Pragniemy także zauważyć, że kwestie formalne w perspektywie badania podwodnego dziedzictwa kulturowego, postrzegane często jako „problemy”, są regulowane prawodawstwem zarówno na poziomie unijnym, europejskim, jak również każdego państwa, które posiada zasoby morskie. Podstawą do dalszych rozważań na temat zasadności podniesienia z dna okrętu jest uzyskanie stanowiska Republiki Estońskiej. Jednocześnie resort przyznaje, że technicznych przeszkód, które by uniemożliwiły wydobycie wraku, nie ma. Nie ma też jednak planów, by objąć nad taką inicjatywą pieczę.
- Dziś, w perspektywie przygotowywania obchodów stulecia odzyskania przez Polskę niepodległości, nie ma możliwości zaangażowania się w inicjatywę. Sugerujemy natomiast jej przedstawienie dyrekcjom nadmorskich muzeów, które wydają się chyba najbardziej właściwe do tego typu przedsięwzięcia, a także jako miejsce potencjalnej ekspozycji - informuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego.
- To abstrakcyjny pomysł. Wrak nie leży w naszych wodach. To wymaga zezwoleń i byłoby to kosztownym przedsięwzięciem - słyszymy w Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
Zapewne, chociaż wiadomo, że w naszej historii są rzeczy droższe od pieniędzy.