Andrzej Skiba: Polska nie dzieli się na PiS i anty-PiS
Z Andrzejem Skibą, politologiem, prezesem zarządu Instytutu Debaty Publicznej, rozmawia Jarosław Zalesiński.
Ruch Samorządowy Bezpartyjni rzucił hasło, by w wyborach samorządowych na wójtów i radnych gmin nie mogli kandydować przedstawiciele partii politycznych. Wcześniej PiS miało odwrotny pomysł: myślało o pozbawieniu tego prawa lokalnych komitetów...
Sprawa jest paradoksalna, ponieważ z jednej strony bardzo złożona, a z drugiej - bardzo prosta: na każde stanowisko powinien kandydować ten, kto chce, niezależnie od tego czy jest politykiem zawodowym, czy też nie miał dotąd z polityką do czynienia. Wystarczy, by spełniał kryteria przewidziane prawem.
Dla mnie również jest to proste. A od której strony okazuje się skomplikowane?
Faktów. Kiedy reforma samorządowa wchodziła w życie, mówiono, że teraz oto władza znajdzie się bliżej ludzi i lokalne społeczności będą delegować do władz samorządowych swoich reprezentantów. Gdy jednak spojrzymy dzisiaj na składy sejmików wojewódzkich, w mniejszym stopniu rad powiatów i rad miejskich, przekonamy się, że jest z tym problem. Weźmy przykład Gdańska: w Radzie Miasta są dzisiaj reprezentowane tylko dwie opcje polityczne, Platforma i PiS.
Tak chcieli wyborcy. Mielibyśmy zatem ograniczyć rolę partii?
Tylko z jakich powodów?
Z powodów pragmatycznych: partie przenoszą na lokalny grunt ideologiczne konflikty. Tak jest właśnie w Gdańsku: PO i PiS biorą się za łby w każdej sprawie.
Mógłbym wskazać przykłady innych miast, gdzie różne opcje polityczne dogadywały się ponad podziałami. Zawiązywały się nawet takie koalicje jak PiS z SLD. Także na Pomorzu, wydaje mi się, jest kilka problemów, zwłaszcza infrastrukturalnych, wokół których mogłoby powstać ponadpartyjne porozumienie. A po drugie - gdzie szukać gwarancji, że gdybyśmy dopuścili do głosu jedynie organizowane oddolnie komitety, nie pojawiałyby się spory?
Ruch Samorządowi Bezpartyjni, tak czy tak, nie przeforsuje dzisiaj swojego postulatu.
Główni aktorzy na scenie politycznej nie mają żadnego interesu w tym, by dopuszczać do głosu lokalne organizacje. Ale według mnie, można by się zastanowić nad zmianami w ordynacji, bo do wyborów samorządowych mamy jeszcze ponad rok.
Ewentualne zmiany miałyby iść w jaką stronę?
Rzeczywiście można by się zastanowić nad tym, jak dać większe szanse lokalnym organizacjom i komitetom, na przykład w ten sposób, by na poziomie gminy skończyć z wyborami większościowymi. To zabójcze dla demokracji. Wiele głosów zostaje niejako „zmielonych”, bo w takich wyborach na przykład 30 procent głosujących ma swoją reprezentację, a cała reszta jej nie zdobywa, mimo że to grubo ponad połowa wszystkich oddanych głosów w danym okręgu.
Można by też pewnie dyskutować o granicach okręgów.
O granicach, ale także o progu wyborczym. Obecnie jest to 5 procent, ale realnie, po to by mieć szansę znaczącego udziału w podziale mandatów, trzeba zdobyć 10 czy nawet 12 procent. Zaś co do granic: czy na przykład aby na pewno okręg wyborczy obejmujący w Gdańsku Brzeźno, Nowy Port oraz Wyspę Sobieszewską i Stogi jest racjonalnym pomysłem? Ja mam wątpliwości, jako mieszkaniec jednej z tych dzielnic.
Chciałby Pan zmieniać ordynację tak, by dać większe szanse lokalnym podmiotom. Ale czy wybory samorządowe w 2018 roku nie będą zdominowane przez wojnę PiS z anty-PiS?
To nie jest tak, że cała Polska, jak długa i szeroka, jest dzisiaj podzielona na PiS i anty-PiS. Jest też niejednolity trzeci obóz osób zniechęconych do polityki, a także tych, którzy sympatyzują z mniejszymi organizacjami, choćby z Kukiz’15. Zapotrzebowanie na inną opcję niż wybór pomiędzy PiS i anty-PiS istnieje, tylko że nie może się to tak łatwo przebić, z powodów finansowo-organizacyjnych, a także różnorodności poglądów osób należących do tej grupy.