Z Andreją Prokiciem, byłym piłkarzem m.in. Stali Rzeszów i Stali Mielec rozmawiamy m.in. o jego początkach w Polsce, pobycie w GKS-ie Katowice i planach na święta.
Do Polski trafiłeś jako młody chłopak. Pamiętasz swoje pierwsze wrażenie z szatni w Stali Rzeszów?
Przede wszystkim nic nie rozumiałem (śmiech). Jak najszybciej chciałem więc wyjść na boisko, bo tam znajomość języka potrzebna nie była. Dopiero na murawie poczułem luz. Przez jakiś czas było więc ciężko. To był taki okres, że dużo obcokrajowców przyjeżdżało do Polski grać w piłkę. Każdy walczył więc o swoje i musiał się pokazać, aby podpisać kontrakt. Mówiło się przecież, że przyjeżdżają całe wagony obcokrajowców (śmiech). Po jakimś czasie podpisałem umowę, zacząłem grać i wszystko wyglądało coraz lepiej.
Musiałeś się więc bronić postawią na boisku...
Tylko to mi zostało, bo jak wspomniałem przez pewien czas nie bardzo wiedziałem, co się w szatni mówi.
A w szatni zostałeś dobrze przyjęty?
Wydaje mi się, że tak. Miałem o tyle łatwiej, że mój ojciec od dawna mieszka tutaj i na początku przez cały czas był ze mną. Był więc moim tłumaczem i nie byłem aż tak obcy. Dosyć szybko wszystko się dobrze ułożyło.
Ze Stali trafiłeś do GKS-u Bełchatów, z którym awansowałeś do ekstraklasy. W najwyższej klasie rozgrywkowej na dłużej miejsca jednak nie zagrzałeś. To były za wysokie progi?
Ja do dzisiaj twierdzę, że w ekstraklasie gra się łatwiej, niż w 1 lidze. Miałem wtedy za konkurentów Michała i Mateusza Maków na boku pomocy. Na początku spodziewałem się, że będę rezerwowym. Sam nawet chciałem trochę poczekać, bo to było dla mnie coś nowego. Na tym poziomie nigdy nie grałem, nawet w Serbii. Jakby kilka lat temu ktoś mnie zapytał, czy będę w stanie grać w ekstraklasie, to bym powiedział, że nie mam na to szans. Oglądając mecze w telewizji myślałem, że są tam piłkarze dużo szybsi, silniejsi, po prostu lepsi. Wyszło jednak na to, że wcale ta liga taka straszna nie była i często grało się łatwiej.
Bywali piłkarze równie szybcy jak ty?
Byli, byli (śmiech).
W 2 lidze mało kto mógł cię dogonić...
Wtedy grałem w ataku i nie miałem zadań defensywnych, co wiązało się z tym, że miałem więc sił.
Nie jesteś trochę zbyt skromny?
Zostanę przy swoim (śmiech).
Koniec końców nie utrzymałeś się w ekstraklasie. Brakowało ofert?
Był taki moment, że w zasadzie z powrotem byłem w ekstraklasie w Górniku Łęczna. Wszystko było dogadane, ale w ostatniej chwili się sprawa posypała. W sumie nie wiem dlaczego. Tylko dyrektor sportowy poinformował mnie o tym fakcie. Musiałem więc szukać klubu. Trochę obwiniałem menadżerów, bo ich nie interesowała 1 liga. Przyszedł taki moment, że wszyscy mieli zamknięte kadry, a do tego jako obcokrajowiec bez paszportu Unii Europejskiej miałem utrudnione zadanie. Będąc w Rzeszowie zadzwoniłem do Mielca z zapytaniem, czy byliby zainteresowani. To się okazało dobrym ruchem, bo uważam, że ten sezon w Mielcu był najlepszy w moim wykonaniu.
Wspomnianą Stal Mielec latem tego roku zamieniłeś na GKS Katowice. To był dobry ruch?
Jeszcze nie można tego oceniać. Zdecydowałem się pójść do GKS-u, bo tam celem jest awans do ekstraklasy, jest wsparcie od miasta i widać, że po latach chcą w końcu wrócić do najwyższej ligi. Decyzja o przejściu do Katowic była bardzo szybka.
Nie było problemów z aklimatyzacją?
Życie piłkarza jest takie, że co chwila trzeba zmieniać klub. Mówię swobodnie po Polsku, a więc nie ma już tej bariery. Koledzy jak mówią, że jadę do siebie, to nie mają na myśli Serbii, tylko Rzeszów.
W Mielcu byłeś gwiazdą, a w Katowicach jesteś jednym z wielu...
W Katowicach mieli i mają wobec mnie oczekiwania. Nie mogę powiedzieć, że ta pierwsza runda była w moim wykonaniu udana. Chociaż tak się składa, że jak grałem to zazwyczaj wygrywaliśmy (śmiech). Ja z siebie zadowolony nie jestem. GKS podpisał ze mną kontrakt dwuletni i może spodziewali się, że pierwsze pół roku będzie trudniejsze.
Szczerze, nawet przez moment nie żałowałeś decyzji o zmianie barw?
Żałuję, że nie grałem tyle ile bym chciał. Samej decyzji na pewno nie żałuję, bo tu za sześć miesięcy może być ekstraklasa.
Zagrałeś w 17 meczach, co wygląda nieźle, ale tylko 8 razy wychodziłeś w pierwszym składzie...
Dużo winy biorę na siebie. Nie mogę mieć pretensji do trenera, czy kogokolwiek innego. Jestem graczem ofensywnym, a nie strzelałem bramek. Okazji trochę było, nawet wtedy, gdy wchodziłem na 5 czy 10 minut. Jakoś nie mogłem jednak trafić. Gdybym trafił raz, drugi, to potoczyłoby się to inaczej. Do tego później na lewym boku zaczął grać młodzieżowiec i tym trudniej było wskoczyć do składu.
Z kim w głównej mierze rywalizowałeś o miejsce w podstawowej jedenastce?
W kadrze mamy 5-6 skrzydłowych, którzy mogą też grać na innych pozycjach. Ja mógłbym występować również w ataku, ale po przyjściu Mikołaja Lebedyńskiego i tam zrobiło się ciasno, bo przecież jest jeszcze Grzegorz Goncerz. Liczby mnie nie broniły więc trener stawiał na innych.
Z kim najszybciej złapałeś wspólny język?
W szatni w Katowicach jest trochę inaczej, niż to miało miejsce w Bełchatowie. Tam byli piłkarze z ekstraklasy, mimo że graliśmy najpierw w 1 lidze. W Katowicach większość to piłkarze, którzy dopiero chcą się pokazać i nie ma żadnych podziałów na starszych czy młodszych. Dosyć często wspólnie gdzieś wychodzimy, albo chociaż po treningu spotykamy się na kawie. W szatni często rozmawiam z Krzyśkiem Wołkowiczem, bo siedzimy koło siebie. Damian Garbacik to mój sąsiad i często jeździmy razem na treningi. Obok mieszka też Oliver Prażnowski. Kolegów mam sporo, ale mając dwójkę dzieci, to najczęściej spotykamy się z kimś, kto też je ma. Młodsi mają inne rozrywki, a ja na nie czasu za bardzo nie mam. U nas na osiedlu jest sporo piłkarzy, również z Ruchu Chorzów i Górnika Zabrze. Żona poznała koleżanki, które też mają dzieci, a są żonami piłkarzy.
Czyli dzięki żonie poznajesz kolegów?
(śmiech) Trochę tak jest. W wolnej chwili sporo czasu spędzaliśmy na podwórku i tam się poznaje najwięcej osób.
To z kim złapałeś wspólny kontakt z innego klubu?
Z Romanem Gergelem z Górnika Zabrze, który w trakcie jesieni przeszedł do Niecieczy. Jego córka jest w wieku naszej Leny, więc często się odwiedzamy.
Po jesieni plasujecie się na drugim miejscu. Pojawia się szansa, że GKS wróci do ekstraklasy. A wiesz, kiedy ostatni raz katowiczanie grali w najwyższej klasie rozgrywkowej?
Sezon 2005/2006?
2004/2005...
Minął kawał czasu i pasuje, aby taki klub wrócił na należne miejsce.
GKS to historia polskiej piłki. Czujesz, że grasz w utytułowanym klubie?
Tam organizacja, zainteresowanie miasta i cała otoczka jest na bardzo wysokim poziomie. Sami narzekają jednak, że potrzebują stadionu. Wtedy ta atmosfera byłaby już idealna. Gram w klubie z bogatą historią, ale przyjeżdżając na sam obiekt, to uczucia są mieszane. To, że jest to większy klub czuć nawet po tym, że więcej ludzi narzeka (śmiech).
W Katowicach kibice zawsze byli wymagający. Dobre masz kontakty z ludźmi spod „Blaszoka”?
Kibice spod „Blaszoka” robią bardzo pozytywne wrażenie. Od nich zawsze czujemy wsparcie i nigdy, nawet po przegranej, nie było jakiś obraźliwych słów. Najbardziej narzekają ci z drugiej strony.
Przed sezonem wśród faworytów wymieniało się spadkowiczów z ekstraklasy. Zaskoczyła ciebie postawa Górnika Zabrze i Podbeskidzia Bielsko-Biała?
Te dwa kluby są przykładem, że w ekstraklasie gra się inaczej, niż w 1 lidze. Ich to najwyraźniej też zaskoczyło. Chcieli dalej grać piłkę ekstraklasową, a w tej lidze nie zawsze to się udaje.
Waszym trenerem jest Jerzy Brzęczek. Jaki jest?
Jest bardzo nowoczesnym trenerem. U niego nie ma wielkiego biegania. Bardzo dużo mamy treningów taktycznych. Chce grać piłkę do przodu, ale bez tzw. lagowania. Ma swój styl. Pewnie czerpie z czasów, kiedy sam był piłkarzem i grał choćby w Austrii. Z takim trenerem jeszcze nie miałem okazji pracować.
Można go jakoś porównać z Januszem Białkiem?
To zupełnie różni trenerzy.
Jerzy Brzęczek był reprezentantem Polski. Umiejętności piłkarskie u niego jeszcze zostały?
Widać u niego te umiejętności. Niedawno graliśmy razem w „dziadka” i założył komuś dziurę. Powiedział tylko „nie tacy dostawali dziurę” (śmiech). Myślę, że w dobrych oldbojach jeszcze by pograł.
Może odwiedził was Jakub Błaszczykowski, którego wujkiem jest Brzęczek?
Nie pojawił się, ale wiem, że trener dużo do niego jeździ na mecze. Są w stałym kontakcie. Właśnie nasze treningi są pewnie inspirowane tym, co trener zobaczył w Niemczech. Nawet jak przychodziłem do GKS-u to mówił, że zobaczę jak trenuje Kuba Błaszczykowski.
Presja wyniku jest większa w Katowicach, niż to miało miejsce w Mielcu?
W Mielcu w ogóle nie było presji. Tutaj ją czuć, ale trener stara się ją zmniejszać. My chcemy awansować, ale nie że musimy.
A`propos Stali Mielec. Spodziewałeś się więcej po swojej byłej drużynie?
Nawet jak odchodziłem to powiedziałem, że widzę miejsce Stali w środku tabeli. Kilka punktów głupio im uciekło. Na pewno nie zasługują na spadek. W meczu z nami pokazali się chłopaki z dobrej strony i każdy z nad się zastanawiał, jak mogą nie mieć na koncie żadnego zwycięstwa.
Wielu uważa, że słabsze wyniki były spowodowane m.in. twoim odejściem...
Może miało to jakieś znaczenie, ale przede wszystkim 1 liga to już inne wymagania. Brakowało im na pewno trochę szczęścia. Choćby z nami wcale przegrać nie musieli. Pewnie zabrakło też trochę transferów. Nikt nie przyszedł za mnie i Bartka Nowaka.
Stal się utrzyma w 1 lidze?
Myślę, że wiosną pokaże swoje możliwości i oczywiście się utrzyma.
Na Śląsk przeprowadziłeś się razem z rodziną?
Tak, razem z żoną i dwójką dzieci.
Macie już swoje ulubione miejsca?
Plac zabaw (śmiech).
Dalej się nie zapuszczacie?
Nasze spacery ograniczają się w zasadzie do osiedla lub galerii Silesia, w której w zasadzie jest wszystko. Jakoś w miasto nie chodzimy.
Jakie główne różnice widzisz między Górnym Śląskiem, a Podkarpaciem?
W powietrzu jakoś różnicy nie czuję (śmiech). Na początku na pewno ciężko się odnaleźć na drogach. Na Śląsku miasto jest koło miasta i co chwila są różne zjazdy. Rzeszów jest bardzo ładnym miastem i w centrum nie ma zaniedbanych kamienic. W Katowicach jeszcze bardziej zaniedbane miejsca się zdarzają, ale samo centrum jest odnowione. Wydaje mi się, że jest to bogatsze miasto i takie bardziej europejskie. Mam wrażenie, że jest tam więcej atrakcji. O różnych wydarzeniach w Spodku dowiaduję się już po fakcie (śmiech).
W Katowicach kibicuje się nie tylko „Gieksie”, ale również Ruchowi Chorzów. Zamieszkałeś w spokojnej okolicy?
Mieszkamy na osiedlu strzeżonym blisko stadionu GKS-u. Dookoła nie ma za bardzo innych osiedli, ale w okolicy jest sama „Gieksa”. Nie byłem świadkiem jakiś groźnych zdarzeń.
A w Rzeszowie jak to wyglądało?
Częściej bywałem w okolicach Nowego Miasta, gdzie są kibice Stali, ale ja jakoś nigdy specjalnie na imprezy nie chodziłem. Na Rynek przyjeżdżało się na kebaba (śmiech). Nigdy nie miałem problemów w związku z tym, że gram w Stali.
W lutym lecicie na zgrupowanie do Turcji. Żona nie dokucza, że lecisz sobie na wakacje?
Zawsze jest jakaś wbita szpileczka. Nawet jak jest to obóz w Polsce, to mówi, że jadę odpoczywać (śmiech).
Zbliżają się święta. Gdzie je spędzicie?
W Rzeszowie spędzimy święta katolickie. Ja jestem prawosławnej wiary i na te święta będziemy w Serbii. Jedziemy tam jeszcze przed nowym rokiem.
Jakie są obyczaje świąteczne w Serbii?
W pierwszy dzień świąt tradycyjną potrawą jest prosiak, owca lub baran z rożna. To główne danie. Wigilia jest postna, tak jak w Polsce i robi się choćby gołąbki. Wielkich różnic nie ma. Pierwszy raz od sześciu lat będę na świętach w Serbii, bo w poprzednich klubach wcześniej zaczynaliśmy przygotowania. Teraz mam wolne do 12. stycznia.
Egzotyczne wakacje pewnie odpadają ze względu na małe dzieci?
Teraz nie. Może uda się gdzieś pojechać w lecie. Najpewniej na Bałkany.
Matija rośnie jak na drożdżach?
Rośnie, rośnie. Skończył już dziewięć miesięcy.
A Lenka cały czas jest o niego zazdrosna?
Już mniej, ale ma jeszcze takie chwile (śmiech). Jestem bardzo zadowolony z relacji, jakie są między nimi.
Co życzyłbyś sobie dostać pod choinkę?
Nie będę oryginalny - zdrowie dla całej rodziny. Dobrzy by było też jak najwięcej grać i przyczynić się do awansu GKS-u do ekstraklasy.
Może przydałaby się jeszcze jakaś dobra książka kucharska?
?
Ostatnio mówiłeś, że nie za bardzo umiesz gotować...
Na co dzień gotuje żona i robi to bardzo dobrze. Jakbym został sam to bym jednak nie zginął (śmiech).
A prezenty dla dzieci zakupione od dawna, czy zostawiłeś to na ostatnią chwilę?
W domu żony jest taki zwyczaj, że prezenty daje się na Mikołaja, a nie pod choinkę. Będą za to w Serbii. U nas w Nowy Rok przychodzi Dziadek Mróz i wręcza prezenty. Prezenty już zostały zakupione.
Rozumiem, że o małżonce również pamiętałeś?
Oczywiście.
I będzie zadowolona?
Pewnie tak (śmiech).