Amant Eugeniusz Bodo, który wychował się przy ulicy Piotrkowskiej
Eugeniusz Bodo urodził się 28 grudnia 1899 roku. Jeden z najpopularniejszych przedwojennych aktorów pierwsze lata swego życia spędził w Łodzi.
Eugeniusz Bodo urodził się w Genewie, 28 grudnia 1899 r., jako Bohdan Eugene Junod. Jego ojciec - inżynier Teodor Junod - był Francuzem. Biografowie aktora podkreślają, że w żyłach jego taty płynęła arystokratyczna, francuska krew. W okresie wojen napoleońskich Junodowie osiedli w Szwajcarii. Ale matka Eugeniusza Bodo była Polką. Jadwiga Anna Dorota z Dyjewskich pochodziła z Mazowsza, ze szlacheckiej rodziny. Matka była katoliczką, a ojciec ewangelikiem reformowanym, inaczej kalwinem. Po nim Eugeniusz Bodo odziedziczył wyznanie.
- Już jako niemowlę zacząłem życie bardzo ruchliwe, podróżowałem bardzo dużo - opowiadał na początku lat 30. XX wieku tygodnikowi „Kino” Eugeniusz Bodo. - Zjeździwszy całe imperium rosyjskie oraz pogranicze Chin i Persji, gdzie mój ojciec wyświetlał filmy (był jednym z propagatorów sztuki filmowej) zawitaliśmy do Polski i osiedliliśmy się tu na stałe.
Miastem, w którym rodzina Junodów osiadła na stałe była Łódź. Stało się to w 1903 r. Eugeniusz miał wtedy cztery lata. Junodowie zamieszkali w kamienicy przy ul. Piotrkowskiej. Teodor Junod zawiązał spółkę ze swoim duńskim kolegą Edwardem Vorthellem. Zainwestowali w pierwsze w Łodzi nieme kino. Najpierw przy Piotrkowskiej 17, a po kilku miesiącach przenieśli się na Piotrkowską 21. Wyświetlali filmy, ale na scenie pojawiali się też aktorzy, którzy odgrywali różne scenki.
W 1906 r. na kino-teatrze pojawił się napis Urania. Łukasz Biskupski, autor artykułu poświęconego narodzinom kina w duchu variette, dotarł do wspomnień osób, które opisywały Uranię.
- Na ul. Piotrkowskiej 21 na widownie wchodziło się wprost z ulicy - tak wspominano teatr należący do ojca Eugeniusza Bodo. - Widownia mogła pomieścić 30 osób, a na widowni siedziało tylko 11. Jednym z wyświetlanych filmów była „Paryżanka w swoim buduarze”, która rozbierała się do kąpieli w wannie.
Ale być może takie były tylko początku kino-teatru Junoda i Vorthella. Już w 1907 r. wybudowali nowoczesny gmach na rogu ul. Piotrkowskiej i Cegielnianej (dziś ul. Jaracza). Nazwali go ponownie „Urania”. Budynek, jak na tamte czasy, był bardzo nowoczesny. Miał centralne ogrzewanie, widownia była elektrycznie wentylowana i mogła pomieścić 250 osób. Sala miała też galerię. Był tam też bufet, galeria i letni ogródek. Właściciele Uranii kierowali się hasłem: „bawić, nie nużyć”. Na scenie występowali np. sprowadzeni z Niemiec lilipuci. Interes kwitł. Rodzinie Junodów żyło się w Łodzi bardzo dobrze. Mieli ładne, duże mieszkanie przy Piotrkowskiej. W pobliżu Uranii Jadwiga Junodowa otworzyła restaurację, którą nazwała Masque.
W Uranii debiutował Eugeniusz Bodo, jeszcze wtedy pod nazwiskiem Junod. Miał 10 lat. Na scenie pojawiał się w kowbojskim stroju. Podobno mistrzowsko posługiwał się lassem, śpiewał piosenki z Dzikiego Zachodu i strzelał z colta.
Ryszard Wolański, autor książki „Eugeniusz Bodo. Już taki jestem zimny drań”, zapewnia że występy Gieniusia budziły zachwyt łódzkiej widowni. Oklaskom nie było końca.
Małemu Eugeniuszowi te występy bardzo się podobały. Wiele czasu spędzał za kulisami teatru ojca. Pewnie marzył o życiu artysty. Rodzice marzyli jednak o innej karierze syna. Wysłali go do szkoły handlowej w Łodzi. Chcieli, by potem studiował prawo, medycynę. Eugenie chciał słyszeć o prawie ani o medycynie. Kiedy rodzice postanowili wysłać go do szkoły kolejowej, uciekł z domu.
- Niestety marzenia moich rodziców rozwiały się w świetle elektryczny lamp - mówił potem Eugeniusz Bodo. - Ku wielkiej ich rozpaczy wstąpiłem na scenę. Historyczny ten moment zdarzył się 27 października 1917 r.
Z Łodzi uciekł do Poznania, gdzie pracował jako bileter w teatrze „Apollo”. Z czasem pojawił się na scenie jako statysta. Potem rozpoczął wędrówkę po innych polskich miastach. Przyjechał też do Łodzi, do której miał duży sentyment i za nią tęsknił. Występował na scenie łódzkiego teatru Coloseum. Ale - jak pisze Ryszard Wolański - nie udało mu się wtedy nawiązać zerwanych wcześniej kontaktów z rodzicami.
Gdy ojciec umarł, Bodo sprowadził matkę do Warszawy, Zawsze podkreślał, że była najbliższą mu kobietą. Mieszkał z nią do końca życia. Może w ten sposób chciał wynagrodzić jej swoją ucieczkę z Łodzi?
W Warszawie rozwinęła się jego kariera. Polska odzyskała niepodległość, ale wybuchła wojna bolszewicka. Zgłosił się na ochotnika do wojska, ale nie walczył długo. Wojna zbliżała się do końca. Mundur włożył już po Cudzie nad Wisłą.
Swoją karierę rozpoczynał od występów w warszawskich kabaretach. Najpierw była Szwajcarska Dolina.
- Był dopiero początkującym młodym aktorem, rokującym duże nadzieje, ale do osiągniętych później rezultatów było jeszcze wtedy daleko - tak wspominał w książce „Wielcy aktorzy małych scen” Ludwik Sempoliński, z którym Bodo był zaprzyjaźniony. - Nawet nie miał własnego fraka i zazdrościł mi, że ja mam. Kiedy po sezonie letnim wyjechał z Warszawy, posyłałem mu moje nowe piosenki, bo sam nie miał repertuaru i nie stać go było na kupno piosenek.
Popularność Eugeniuszowi Bodo przyniósł kabaret Qui Pro Quo. Szybko stał się jego gwiazdą. Tyle, że warszawska publiczność pokochała nie Bohdana Eugeniusza Junoda, ale Eugeniusza Bodo. Wybierając swój pseudonim dokonał prostego zabiegu. Drugie imię uczynił pierwszym. A nazwisko utworzył z dwóch pierwszych liter imienia swojego i mamy. Tak narodził się Eugeniusz Bodo, największa gwiazda przedwojennego kina. Występował nie tylko w Qui Pro Quo. Związany był też z innymi warszawskimi kabaretami: Morskie Oko, Cyganeria, Cyrulik Warszawski, Stańczyk, Perskie Oko.
Szybko w jego życiu pojawił się film. Debiutował jeszcze w niemych produkcjach. Po raz pierwszy pojawił się na ekranie w 1925 r. w filmie „Rywale” w reżyserii Seweryna Steinwurzla. Do wybuchu wojny zagrał w 32 filmach. Dwa też wyreżyserował: „Królowa przedmieścia” i „Za winy niepopełnione”. Był właścicielem wytwórni „Urania - film”. Nazwał ją tak na część kina prowadzonego przez zmarłego ojca.
Powodziło mu się na tyle dobrze, że już pod koniec lat 20. XX wieku został właścicielem samochodu marki chevrolet. Ale auto stało się powodem życiowej tragedii. W niedzielę 26 maja 1929 r. Bodo i grupa jego przyjaciół postanowili pojechać do Poznania. Eugeniusz Bodo zasiadł za kierownicą swego kabrioletu. Razem z nim do auta wsiedli inni: aktorka Zofia Ordyńska, aktor Witold Roman, bracia inżynierowie Michał i Marian Raczkiewiczowie. Bracia prowadzili kursy samochodowe i u nich Bodo kilka miesięcy wcześniej zrobił prawo jazdy. Do tragedii doszło w okolicach Łowicza. Eugeniusz Bodo nie zauważył ostrego zakrętu.
- Auto w pełnym pędzie wpadło do rowu z wysokości 4 metrów - relacjonował ten wypadek reporter „Głosu Porannego”.
- Przygniotło swym ciężarem pana Rollanda, który na skutek silnego uderzenia w głowę i krwotoku wewnętrznego poniósł śmierć na miejscu. Pozostali członkowie wycieczki cudem ocaleli, nie odnosząc żadnych obrażeń.
Dziennikarz przypominał też, że Witold Rolland miał 31 lat. Był synem Teodora, zmarłego niedawno znanego artysty. Jego matka też była aktorką. Osierocił matkę, żonę i 7-letnią córeczkę. Na drugi dzień wyjaśniono, że Eugeniusza Bodo zmyliła linia drutów telegraficznych, więc nie widział zakrętu. Aktor zapewniał, że jechał z prędkością 30 km/godz., ale wątpiono w tę wersję. Pisano, że auto jechało 60 km/godz. Samochód wpadając do rowu uderzył w przydrożne drzewo. Gdy na miejsce przybiegli okoliczni mieszkańcy, słyszeli dobiegające z chevroleta jęki Bodo i Rollanda. Eugeniusz doznał tylko niegroźnych obrażeń głowy. Był jednak tak przygnieciony żelastwem, że aby go wyciągnąć trzeba było wyrąbać drzwi auta.
- Mnie nic niej jest, ratujcie Rollanda - krzyczał Bodo.
Niestety nie udało się go uratować. Po niemal trzech latach od wypadku Eugeniusz Bodo stanął przed łowickim sądem grodzkim. Uznał on, że winę ponosi nie tylko aktor, ale i władze Łowicza za niewłaściwe oznakowanie groźnego zakrętu. Bodo został skazany na sześć miesięcy więzienia w zawieszeniu na 3 lata.
Choć Eugeniusz Bodo nigdy się nie ożenił, miał wielkie powodzenie u kobiet. Twierdziły, że był uroczy. Jego wielka miłością była aktorka Nora Ney. Choć prasa rozpisywała się o ich rychłym ślubie, nigdy nie zostali małżeństwem. Ich związek się rozpadł. Ale chyba największą miłością Bodo była Reri, czarnoskóra, piękna aktorka z Polinezji. Przyjechała do Polski na początku lat 30. XX wieku i od razu wpadła w oko Eugeniuszowi. Razem wyjechali na tournée po Polsce. Swój taneczny program pokazywali m.in. w Zakopanem, Krakowie, Krynicy i Łodzi. Z czasem okazało się, że połączyła ich nie tylko scena. O ich miłości mówiła cała Polska. Gazety pisały, że Bodo namówił Reri, by została w Polsce. Zamieszkała z nim w jego nowym mieszkaniu przy ul. Marszałkowskiej. Ale i na tej miłości pojawiły się rysy.
- Mama Bodo nie znosiła tej uroczej dziewczyny, sekowała ją i gnębiła - wspominał potem pochodzący z Łodzi Ludwik Starski znany scenarzysta, autor słów do wielu piosenek. Ale - jak przekonuje w swej książce Ryszard Wolański - byli i tacy, którzy uważali, że pani Jadwiga była bardzo życzliwa dla czarnoskórej aktorki i tancerki. Miała ją traktować z matczyną wyrozumiałością.
Sam Bodo zakochał się po uszy. Zaczął bywać z Reri w znanych lokalach, pokazywali się publicznie. Razem zagrali też w filmie „Czarna perła”, który wyprodukowała należąca do aktora „Urania Film”.
Film spodobał się widzom, ale okazał się kresem ich miłości. Aktor twierdził potem, że powodem rozstania była słabość Reri do alkoholu.
Eugeniusz Bodo był chyba pierwszym przedwojennym aktorem, który zaczął zarabiać na reklamach. Szyte specjalnie dla niego garnitury krawcy zachwalali na przedstawieniach Morskiego Oka.
- A że miał zamiłowanie do pięknych strojów i toalet, ubierał się szalenie elegancko, szykownie i modnie - pisał Ryszard Wolański.
Bodo pojawiał się na plakatach reklamujących marynarki, buty. Swoją twarzą firmował nuty oferowane przez znane wydawnictwa, firmy ubezpieczeniowe. Chętnie zapraszali go warszawscy restauratorzy. Nie przeszkadzało im, że jadł w ich lokalach w towarzystwie swego ulubieńca, wielkiego doga arlekina o imieniu Sambo. Ryszard Wolański pisze, że Bodo nie zgodził się reklamować wódki Baczewskiego. Aktor tłumaczył to tym, że jest abstynentem, więc reklamowanie alkoholu nie byłoby wiarygodne. Inni twierdzili, że prawdziwym powodem jest wypadek samochodowy koło Łowicza. Aktor bardzo go przeżył. Nie chciał, by jego nazwisko było kojarzone z alkoholem.
Lubił przyjeżdżać do Łodzi. W tym mieście w czerwcu 1937 r. kręcił film pt. „Skłamałam” w którym partnerowała mu Jadwiga Smosarska. Przed wybuchem wojny Bodo otworzył kawiarnię Cafe Bodo przy ul. Foksal. W tej samej kamienicy kupił apartament.
Po wybuchu wojny wyjechał do Lwowa. Zaczął występować w big-bandzie Tea Jazz Henryka Warsa. Pojechał z nim na tournée po Związku Radzieckim. Nie angażował się jednak po stronie sowieckiego okupanta. Wykorzystując to, że ma też szwajcarski paszport próbował wydostać z ZSRR. Przez wiele lat tak naprawdę nie było wiadomo co się z nim stało. Próbowano przekonać, że zginął z rąk Niemców. Stanisław Janicki prowadzący przez lata telewizyjny program w „Starym kinie” apelował do widzów, by przekazywali informacje na temat powojennych losów aktora. Zgłosiła się siostra cioteczna Bodo. Powiedziała, że w 1958 r. otrzymała informację od Czerwonego Krzyża, że aktor zginął w sowieckim łagrze. Napisał też świadek śmierci aktora.
Ale były to czasy PRL-u, więc sprawą nikt się nie zainteresował. Po latach, w 1990 r. swoje wojenne wspomnienia opisał prof. Alfred Mirek, rosyjski dysydent. Napisał, że spotkał Bodo w celi więzienia w Moskwie. Rozpoznał go, bo był na koncercie jazz-bandu Warsa. Aktor opowiedział mu jak został aresztowany 22 czerwca 1941 r. Prawdopodobnie powodem aresztowania Bodo było to, że grał w filmach o wymowie antyradzieckiej: „Bohaterowie Sybiru”, „Na Sybir”. Aktor w więzieniu głodował, by oszukać żołądek pił duże ilości gorącej wody, jadł sól. Polscy dyplomaci ubiegali się o jego uwolnienie. Usłyszeli, że nie mają nic do tego, gdyż Bodo jest obywatelem Szwajcarii. Szwajcarskie obywatelstwo sprawiło, że nie objęła go amnestia.
Prof. Mirka wywieziono do łagru. Tam spotkał więźnia, który opowiedział mu o śmierci Bodo. Podobno zmarł podczas transportu do łagru w Kotłasie, gdy pociąg docierał na miejsce. Był 7 października 1943 r.