Akademia Sztuczek Historycznych [komentarz]
Odwieczną regułą jest prawo zwycięzcy do narzucania języka.
W 1989 roku język przejęły elity solidarnościowe. Związek Radziecki stał się Sowieckim, milicja - policją, a społecznicy - wolontariuszami. Druga Rzeczpospolita awansowała do rangi raju utraconego, PRL objawił się jako więzienie dla milionów.
Niestety, operacje na kulturze przynoszą skutek tylko w przypadkach lekkich. Przeszczepy i trepanacje czynią ją kabaretem.
Najgorzej, jeśli żywi bohaterowie sami stają na cokołach i każą o sobie pisać na kartach podręczników. Przed tygodniem żyliśmy doniesieniami o rzekomym usunięciu nazwiska Lecha Wałęsy z podstawy programowej nauczania historii. Rzecz okazała się burzą w szklance wody. Wałęsy rzeczywiście w podstawie nie ma, ale w poprzedniej też go nie było. Bo autorzy podstawy postanowili dać w tym względzie swobodę nauczycielom. I słusznie. Sierpień to przede wszystkim jeden z nielicznych sukcesów zbiorowego działania Polaków. Inaczej ten sukces wyglądał z perspektywy Szczecina, jeszcze inaczej widziano go ze Śląska. Jeszcze inaczej będzie wyglądał za pół wieku. Dlatego jestem za tym, aby wyłączne prawo do stawiania pomników przekazać pokoleniom, które nastaną po śmierci bohaterów.
W dziedzinie tworzenia historii znacznie ważniejszy jest dla mnie ostatni wynalazek Antoniego Macierewicza. Czy wiecie Państwo, że nie ma już Akademii Obrony Narodowej? Na wniosek Ministra zastąpiła ją Akademia Sztuki Wojennej. Minister zapragnął odciąć „ducha kontynuacji” i sięgnąć do tradycji Szkoły Rycerskiej założonej przez króla Stasia. Zestawienie „sztuki” i „wojny” (rodem z epoki płaszcza i szpady) jest pomysłem chorym po doświadczeniu czasów Zagłady. Zwłaszcza teraz, gdy duch wojny zawisł znowu nad Europą.
Tak, to zwycięzcy narzucają język. Ale nie pozwólmy im bełkotać.