4-latek z zapałkami. Rodzina z Bydgoszczy straciła wszystko, co miała
Mama poszła z dwójką starszych dzieci do kościoła. Najmłodszy syn został w domu z ciocią. Chwila nieuwagi i miał w ręku zapalniczkę. Spłonęło całe mieszkanie. Teraz potrzebna jest pomoc. Jakakolwiek.
Na dwóch pokojach w bloku w Bydgoszczy żyje tłum. - Po tym wszystkim musieliśmy przeprowadzić się do mieszkania, w którym mieszkają moi rodzice, moje dwie siostry i trzej bracia - opowiada pani Monika.
Ona ma męża i troje dzieci, a za miesiąc urodzi czwarte. Wcześniej wynajmowali mieszkanie na osiedlu Leśnym. Ono się jednak spaliło.
Do pożaru doszło w zeszły czwartek, 25 października. - Mąż był w pracy. Poszłam odebrać córkę i starszego syna ze szkoły. Potem do kościoła, bo córka przygotowuje się do pierwszej komunii świętej.
Po nocnej zmianie
Najmłodszy syn, 4 latek, został wtedy z ciocią. - Moja młodsza siostra przyjechała go popilnować - wspomina ciężarna. - Była akurat po nocce. Oglądała z małym film i przysnęła. Synek znalazł zapalniczkę, którą zawsze chowaliśmy.
Po chwili mieszkanie stanęło w ogniu. Ciocia z siostrzeńcem zdążyli wybiec z domu. Sąsiad wbiegł do płonącego domu. Myślał, że w środku są jeszcze pozostali lokatorzy: 6-latek, 9-latka i ich mama. Nie wiedział, że są w kościele. Siostra pani Moniki była w takim szoku, że mu nie powiedziała. Sąsiad wezwał też straż pożarną. - Wychodziłam z domu o godz. 16.00, a o 17.16 strażacy dostali zgłoszenie - mówi pani Monika.
Meble spłonęły. Prawie wszystko zniszczone, stopione przez ogień. - Ocalały tylko książeczki zdrowia dzieci, kilka garnków i mój portfel - wymienia kobieta.
Na policji
Szczęście w nieszczęściu: nikomu nic się nie stało. 4-latek trafił do szpitala na obserwację. Jego stan fizyczny jest dobry. Czeka go jednak spotkanie z psychologiem. - A ja z mężem i moja siostra musimy tłumaczyć się na policji, dlaczego mały nie miał zapewnionej właściwej opieki i przez to doszło do pożaru - dodaje matka.
Nawet jeśli pani Monika, jej mąż i dzieci mieliby wrócić do wynajmowanego mieszkania, minie parę tygodni, zanim ekipy remontowe doprowadzą je do normalnego stanu.
- Termin porodu mam zaplanowany na 6 grudnia, ale przez cały ten stres mogę urodzić wcześniej.
Zbiórka w toku
To dlatego rodzinie zależy na szybszej przeprowadzce. Kobieta pracuje jako sprzedawca (teraz przebywa na zwolnieniu chorobowym). Mąż jest hydraulikiem. - Nasze miesięcznie dochody wynoszą około 6 tysięcy złotych, łącznie z „500 plus” - informuje bydgoszczanka. - Nie korzystamy z zasiłków.
Tragedia sprawiła, że dzisiaj muszą prosić o wsparcie. - Może znajdzie się ktoś, kto zechce nam wynająć mieszkanie? Wystarczą dwa pokoje. Najchętniej na Leśnym albo w Śródmieściu. Żebyśmy zmieścili się ze wszystkimi opłatami w kwocie 1300 złotych.
Małżeństwo nie ma gdzie składować darów. Kto chce pomóc pogorzelcom, może dzwonić do pana Macieja, przyjaciela rodziny, jego nr tel. 533884576. On koordynuje zbiórkę.