40. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. - Jego ofiarom jesteśmy winni pamięć - mówi Józef Mozolewski, szef podlaskiej Solidarności

Czytaj dalej
Fot. Wojciech Wojtkielewicz
red

40. rocznica wprowadzenia stanu wojennego. - Jego ofiarom jesteśmy winni pamięć - mówi Józef Mozolewski, szef podlaskiej Solidarności

red

Rozmowa z Józefem Mozolewskim, przewodniczącym Zarządu Regionu Podlaskiego NSZZ „Solidarność”: - Nie przypuszczałem, że po tylu latach dożyjemy czasów, że będą pluć nam w twarz i śmiać się prosto w oczy - mówi.

13 grudnia mija 40 lat od wprowadzenia stanu wojennego. Gdy wraca pan myślami do tamtych chwil, to jakie ma pierwsze skojarzenia, wspomnienia?
Minęły cztery dekady, dorosły dwa pokolenia, a wydaje się, że to było wczoraj. Niedzielny poranek, w domu małe dzieci. Żona wróciła z miasta i mówi, że coś się dzieje. Na ulicach widać milicję. Włączyłem telewizor, była pora tradycyjnego teleranka, a tu cisza. Dopiero potem ukazał się na wizji gen. Jaruzelski, który obwieścił smutną informację, iż w nocy został wprowadzony stan wojenny na terenie kraju. Od razu też pojawiła się w głowie myśl: co dalej?

Wprowadzenie stanu wojennego zaskoczyło pana?
Myślę, że jego wprowadzenie na terenie całego kraju, było zaskoczeniem. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo w systemie komunistycznym, blisko Moskwy, działać niezależnemu od władzy związkowi zawodowemu. Tym bardziej, że wokół Solidarności skupiły się różnego rodzaju środowiska społeczno-polityczne. Nieraz słyszeliśmy przestrogi, głównie od byłych żołnierzy Armii Krajowej, którzy mówili, że nam się nie udało po II wojnie światowej, to wam też się uda. „Pewnie wylądujecie gdzieś tam na tak zwanych białych niedźwiedziach. Nie liczcie, że komuniści pozwolą na pokojowe zmiany systemu politycznego”. Byliśmy świadomi, że związek będzie miał rzucane różne kłody pod nogi, ale faktycznie, stanu wojennego, to chyba nikt się nie spodziewał.

Jak społeczeństwo Białostocczyzny zareagowało na stan wojenny?
Ta fala dotarła do naszego województwa z opóźnieniem, bo jeszcze do godzin popołudniowych w niedzielę 13 grudnia działały telefony. Świadczy to też o tym, że pewnie komuniści nie mieli tak licznych zasobów kadrowych, by jednocześnie spacyfikować całą Polskę. Działacze białostockiej Solidarności byli jednymi z pierwszych w kraju, którzy podjęli decyzję o przejściu do działalności konspiracyjnej. Z drugiej strony w zdecydowanej większości pracownicy naszych największych zakładów pracy takich jak Fasty, Uchwyty byli dowożeni z okolicznych miejscowości. Taka specyfika powodowała, że trudno te przedsiębiorstwa porównywać do kopalni, hut, stoczni, które w swojej masie były jednolite i ich robotnicy mogli szybko podejmować decyzję o proteście czy strajkach. Mimo tego rozproszenia, działalność związkowa, jak już wspomniałem, została podjęta w strukturach podziemnych. Dużą rolę odegrał też Kościół.

Represje i internowanie dotknęły także białostockich działaczy.
Oczywiście, że tak. Ale najwięcej osób internowanych było z regionu Pojezierze, czyli suwalskiej Solidarności. Być może wynikało to z bliskości granicy.

Przy każdej, nie tylko okrągłej, rocznicy stanu wojennego, powraca pytanie dlaczego Polska po 1990 roku nie potrafiła rozliczyć się z tymi, którzy go wprowadzali.
To boli i to jest ten największy rodzaj bólu. Bo nie tylko chodzi o odpowiedzialność za wprowadzenie stanu wojennego, ale także ukaranie tych, którzy mordowali księży czy działaczy lub dokonywali na nich represji. Tak naprawdę po dzień dzisiejszy żadnej odpowiedzialności nie ponieśli mocodawcy zamordowania błogosławionego ks. Jerzego Popiełuszki. Bezpośredni sprawcy zostali osądzeni, ale to byli figuranci. Skazanie gen. Kiszczaka, który i tak dostał wyrok w zawieszeniu, nie jest żadną sprawiedliwością. Myślę, że to zaniechanie to jest bezpośrednie pokłosie Okrągłego Stołu. Pewne sprawy zostały zamiecione pod dywan. I dlatego pan zadaje dziś to pytanie.

Ale przecież związek miał wpływ na władzę. Myślę tutaj o kadencji 1997-2001, gdy rządziła Akcja Wyborcza Solidarność.
Ale w koalicji z Unią Wolności. Miałem zaszczyt być posłem AWS. Przypomnę, że udało nam się wprowadzić cztery wielkie reformy: zdrowotną, oświatową, emerytalną i administracyjną. Ale ilekroć była podnoszona naprawa wymiaru sprawiedliwości, to od razu spotykała się z niechęcią naszych koalicjantów. Ponadto czuliśmy za sobą oddech opozycji z SLD i dość silnego PSL. Zresztą proszę spojrzeć na to, co dzieje się dzisiaj. Jak Zjednoczona Prawica próbuje reformować wymiar sprawiedliwości, podejmować odważne decyzje, to od razu larum grają, nie tylko w Polsce. Nasz kraj był pionierem odchodzenia od systemu komunistycznego. Inne kraje z bloku wschodniego jednak widząc, co u nas dzieje się, a raczej nie dzieje z dekomunizacją, podeszły do sprawy bardziej radykalnie: odsunęły aparatczyków z kręgów prokuratorów i sędziów z życia publicznego.

Już przy poprzednich rocznicach, można było odnieść niejednokrotnie wrażenie, że przez część społeczeństwa 13 grudnia jest relatywizowany na zasadzie: „ot, kolejna data w kalendarzu, która była złem koniecznym”. Skąd się biorą takie postawy? Chyba upływający czas nie może być tu alibi doskonałym?
W czasie samego stanu wojennego, jak i po nim, też była taka narracja. Że to „mniejsze zło, bo tuż zagranicą skoncentrowana jest Armia Sowiecka, zresztą ona u nas stacjonowała”. Że Sowieci wkroczą, wymordują. W moim przekonaniu, takie rozumowanie było niczym innym jak zasłoną dymna dla ratowania swojej skóry przez aparatczyków komunistycznych. Ci sędziowie, którzy wydawali wyroki na działaczy Solidarności, dzisiaj, 40 lat po wprowadzeniu stanu wojennego, wydają wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polski.

To w takim razie, jak pan chce przekonać tych, którzy mówią: Ale przecież prokurator stanu wojennego, jest dziś sędzią Trybunału Konstytucyjnego?
Pewne kwestie trzeba uregulować ustawą i powinny dotyczyć wszystkich zarówno z prawej, lewej strony, jaki środka sceny politycznej. Tak samo jak ustawą obniżono emeryturę dla funkcjonariuszy SB.

Co jesteśmy winni ofiarom stanu wojennego po 40 latach?
Przede wszystkim pamięć. Bardzo boli, gdy po tych czterech dekadach jakiś tam emerytowany esbek w stopniu oficera publicznie mówi: „Cóż tam, stan wojenny? To przecież było wydarzenie kulturalne. Poganiali się trochę po ulicach”. I dzisiaj płacze, że to on jest dyskryminowany przez władze. Nie przypuszczałem, że po tylu latach dożyjemy czasów, że będą pluć nam w twarz i śmiać się prosto w oczy.

W tym roku, mimo obostrzeń sanitarnych, udało się zorganizować w Białymstoku rocznicowe obchody. Ich szczególnym punktem jest chyba spektakl „Za wolność, byś wolny był” wystawiony przez Teatr Dramatyczny. Myśli pan, że uda się przyciągnąć młodzież?
Premiera już za nami. Jestem dumny, że udało się zrealizować ten pomysł. Bazując na doświadczeniach doszedłem do wniosku, że akademie, msze święte, konferencje już nie wystarczą w dzisiejszych czasach. Owszem, ci którzy się tym interesują, to albo przyjdą osobiście, albo przeczytają w prasie, albo zobaczą w telewizji. Ale krąg odbiorców się nie poszerzy. Dlatego zaproponowałem dyrektorowi, by wystawić sztukę odnosząca się do wydarzeń z grudnia 1981 roku. Widziałem wzruszenie publiczności na premierze. Tym bardziej, że na widowni było sporo młodych ludzi. Czy przyciągnie kolejnych, to w gruncie rzeczy zależy od dyrektorów szkół i nauczycieli.

red

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.