35 dębów poszło pod topór!
– Mój ojciec miał łzy w oczach, widząc, jak pilarze trzebią las w pobliżu naszego domu – mówi Katarzyna Michalewicz-Kostek z Bieniowa. – Niektóre z nich pamięta jeszcze z dzieciństwa...
– Gdy sąsiadka zaczęła wycinkę drzew, sądziliśmy, że ma na to pozwolenie od odpowiednich instytucji, ale gdy pod topór poszły dęby o średnicy takiej, że trudno je było objąć, mojemu ojcu zapaliła się czerwona lampka – opowiada Katarzyna Michalewicz-Kostek z Bieniowa. – Najgorsze było to, że drewno od razu szło na sprzedaż! Całe przyczepy stąd wywożono.
Ich pole sąsiaduje z terenem, który dawno już porosły samosieje i trawa. Słupków granicznych nie było widać. Michalewiczowie w obawie, czy pilarze przypadkiem nie zagalopowali się i nie ścięli również drzew, które znajdują się na ich terenie, postanowili wszystko sprawdzić.
Pani Katarzynie sprawa od razu wydała się podejrzana, więc udała się do urzędu gminy. – Byłam przekonana, że to teren Agencji Nieruchomości Rolnych, ale sąsiadka uparcie twierdziła, że to jej własność i może robić, co chce. W urzędzie gminy prze-kierowano ją do wydziału geodezji w starostwie, aby mogła sprawdzić granice działek. Wtedy już miała pewność, że właścicielem terenu jest Agencja. Kolejną instytucją, do której musiała „uderzyć”, była Sekcja Zamiejscowa Gospodarowania Zasobem w Lubsku, filia oddziału ANR w Zielonej Górze.
– Zgłoszenie przyjęli i poinformowali mnie, że przekażą do Zielonej Góry, skąd na pewno wyślą kogoś na kontrolę.Musiałam doprowadzić sprawę do końca. Nie zamierzam płacić kar za samowolkę sąsiadki – dodaje pani Katarzyna.
Na inspekcję nie trzeba było długo czekać. Dwa dni później na drodze prowadzącej do lasu kobieta zobaczyła jakiś „obcy” samochód. – Mieszkam na skraju wsi, zajmuję się gospodarstwem, więc widok na pole mam jak na dłoni – relacjonowała. Okazało się, że był to pracownik ANR. – Powiedział tylko, że wycięto 35 drzew na działce Agencji. Gdy próbowałam się dowiedzieć czegoś więcej, powiedziano mi, że nie jestem stroną. Trochę mnie to zbulwersowało, bo nie dość, że to ja wykryłam całą tę historię, to teraz odmawiają mi informacji! Chciałam chociaż wiedzieć, czy na mojej działce niczego nie wycięto. Pani Katarzyna nie dawała za wygraną: sama dowiadywała się o dalszy obrót sprawy.
W filii w Lubsku usłyszała, że 7 marca Agencja zawiadomiła policję o złamaniu prawa przez dzierżawcę.
– W połowie maja zeszłego roku wyraziliśmy zgodę na usunięcie samosiewów drzew i krzewów rosnących na klasoużytkach takich jak łąki, pola uprawne, pastwiska i rowy na naszej działce. Zgoda obowiązywała do końca grudnia – tłumaczy Zbigniew Celiński, rzecznik prasowy ANR w Gorzowie Wlkp. – Poinformowaliśmy dzierżawcę, że prace rekultywacyjne muszą być poprzedzone otrzymaniem pozytywnej decyzji wójta gminy Żary. Kontrola przeprowadzona 6 marca potwierdziła wycięcie 35 dębów na
obszarze leśnym, którego nie dotyczyła zgoda Agencji. Dzierżawca nie posiada aktualnej zgody na dokonanie wycinki drzew na tym obszarze. W związku z tym Agencja powzięła kroki zmierzające do wyciągnięcia konsekwencji prawnych – dodaje Celiński i potwierdza zgłoszenie sprawy policji.
– Dziwię się, że ANR nie sprawdziła tego wcześniej, skoro to ich teren – dodaje Michalewicz-Kostek.
Próbowaliśmy skontaktować się z kobietą dzierżawiącą działkę od ANR. W piątek odwiedziliśmy ją w domu, ale nie otworzyła nam drzwi.
A co grozi dzierżawcy? Za bezprawną wycinkę dębu o przykładowej średnicy 2,5 m grozi kara 60 tys. zł. Wycinając drzewo z pozwoleniem, trzeba zapłacić 20 tys. zł. A już kompletnie niedopuszczalny jest handel drewnem uzyskanym podczas wycinki.