10 lat rządów marszałka Jarubasa: - “Stoimy wobec nawałnicy barbarzyńców”
W piątek 25 mistopada mija 10 lat, od kiedy 42-letni dziś Adam Jarubas został wskazany na marszałka województwa świętokrzyskiego. Jak ocenia ten okres?
- Nadciąga zima…
Winterfell będzie się bronić.
- Nawiązuję do tytułu pierwszej części telewizyjnej sagi „Gra o tron”. Mówił Pan kiedyś, że to pańska ulubiona produkcja. Wyrażenie „nadciąga zima” oznacza, że idą kłopoty. Idą?
- Sytuacja jest bardzo poważna. Stoimy wobec nawałnicy barbarzyńców.
- Którzy to?
- Widzimy dziś przeciwnika, który jest nieobliczalny, który wciąga do bieżącej walki politycznej służby specjalne, aparat wymiaru sprawiedliwości, który posługuje się metodami do tej pory nie praktykowanymi w naszej polityce. Sytuacja w związku z tym jest bardzo groźna.
- Obawia się Pan czegoś złego?
- Wierzę w to, że jednak nasza polityka nie zatraci głównego sensu, przesłania, jakim powinna być wspólna praca nad pomyślnością naszego regionu, i jej uczestnicy nie będą zwalczać się tylko w tym celu, by uzyskać dobry wynik wyborczy. Tego wymagają od nas mieszkańcy. Do takiej pracy powinniśmy być gotowi. Chociaż pewności nie mam, czy w wielu głowach już dziś nie rysują się nikczemne scenariusze. Od pół roku trwa w Urzędzie Marszałkowskim kontrola Centralnego Biura Antykorupcyjnego, która w założeniu ma zdyskredytować i skompromitować marszałka oraz jego otoczenie. Najgorsze jest to, że samo niesłuszne oskarżenie może zniszczyć człowieka…
- Czuje Pan, że konkurenci kręcą na Pana ten bicz?
- W jakimś sensie to naturalne, że po 10 latach mojego funkcjonowania na lokalnym rynku politycznym jest wielka ochota, żeby dokonać zmiany. Ale łatwo skóry nie sprzedam. W Świętokrzyskiem wiele zrobiono. Cieszę się, że wiele przy moim udziale.
- Czy to, co się dzieje, mąci Panu spokojny sen?
- Nie zacinam się przy goleniu. Przed regionem wiele wyzwań i na tym głównie się koncentruję, dlatego nie chcę użalać się nad sobą. Nie tego oczekują ode mnie mieszkańcy. Taka jest dziś polityka. Przez te 10 lat moja skóra stała się jak pancerz.
- W tym roku mija 10 lat, odkąd miłościwie nam pan panuje (śmiech).
- Odczuwam w tym dużo ironii, ale z natury jestem raczej demokratą. Potrafię słuchać ludzi, wyciągam wnioski i nie celebruję władzy. Mam poczucie, że przez tę dekadę uczestniczę w czymś ważnym. Przez moje ręce przeszły umowy, których wartość opiewa na kilkanaście miliardów złotych. Skutki tych projektów możemy obserwować za oknem w tym, jak przez te lata zmieniło się Świętokrzyskie. To naprawdę duża satysfakcja. Rozwój to praca i odpowiedzialność zespołowa. Praktyka uczy, że sukces możemy odnieść tylko wtedy, kiedy działamy razem. Nie mam oporu przed tym, by przyznać, że dotyczy to także okresu, gdy tworzyliśmy jako Polskie Stronnictwo Ludowe koalicję razem z Platformą Obywatelską oraz Prawem i Sprawiedliwością. To wszystko zadziało się także przy ogromnym zaangażowaniu innych samorządowców, przedsiębiorców, organizacji pozarządowych. I to jest nasz wspólny sukces.
- Co Pana najbardziej cieszy spośród wszystkich zrealizowanych projektów?
- Odrobiliśmy ogromne zapóźnienia, jeśli chodzi o infrastrukturę drogową. Ten proces trwa. W tym tygodniu podpisaliśmy umowy o wartości ponad pół miliarda złotych na realizację 12 dużych projektów inwestycyjnych na drogach wojewódzkich. A kilka miesięcy wcześniej podpisaliśmy umowy na ponad 2,5 tysiąca kilometrów dróg lokalnych w ramach Programu Rozwoju Obszarów Wiejskich.
- Ma Pan poczucie, że ludziom w regionie żyje się lepiej?
- Tak, chociaż czasem z trudem przychodzi nam się do tego przyznać. Absolutnie nie przemawia do mnie wizja Polski w ruinie. Choć jest w dalszym ciągu wiele rzeczy do zrobienia i poprawy. Paradoks rozwojowy pokazuje, że im więcej udaje się zrobić, tym szybciej rosną nasze aspiracje. Nie zadowalamy się naszą sytuacją materialną nawet, jeśli ona dynamicznie zmienia się na lepsze. Problemem Świętokrzyskiego są niskie zarobki, które decydują o tym, że wiele, zwłaszcza młodych ludzi wyjeżdża z regionu. Odpowiedzią na to powinno być kreowanie wzrostu gospodarczego w regionie. To będzie wpływać na podniesienie poziomu zarobków.
- Czyje to jest zadanie?
- Odpowiedzialność za to rozkłada się na wielu graczy. O atrakcyjności naszego województwa z pewnością decyduje aktywność władz lokalnych, ale również jakość systemu edukacji czy otwartość biznesu na współpracę z sektorem nauki.
- Ma Pan poczucie, że w tym zakresie zrobił co w jego mocy?
- Mam poczucie, że można było zrobić więcej, na przykład mocniej animując współpracę pomiędzy tymi środowiskami. Przykładem takiej dobrej kooperacji jest utworzenie kierunku lekarskiego na naszym Uniwersytecie Jana Kochanowskiego. Obecnie akcenty w funduszach unijnych są tak rozłożone, by kłaść nacisk na wspieranie firm. Mamy na to 1,5 miliarda złotych na najbliższe siedem lat. Aktywność władz publicznych powinna być skierowana na wspieranie firm, bo to one tworzą nowe miejsca pracy i płacą podatki. Efekty tego będą odczuwalne w najbliższej perspektywie. Do tej pory skupialiśmy się na nadrabianiu zapóźnień w tych najbardziej podstawowych obszarach jak chociażby drogi. Priorytetem obecnego okresu jest nadanie impulsu rozwojowego świętokrzyskim firmom. Nie żyjemy marzeniami o wielkich inwestorach z zewnątrz, którzy rozwiążą nasze problemy na rynku pracy, choć robimy wiele, by ich pozyskać. Staramy się jednak przede wszystkim uwolnić potencjał, który drzemie w świętokrzyskich firmach, w naszej gospodarce. To element uprawiania realnej polityki.
- Największa porażka, powód do wstydu?
- Zachłysnęliśmy się sukcesem samorządowym. Zatraciliśmy umiejętność słuchania ludzi, a to była zawsze nasza mocna strona. Zatraciliśmy także swoją podmiotowość w koalicji z Platformą Obywatelską pozwalając sobie wchodzić na głowę. Dziś płacimy za to wysoką cenę.
- To dlaczego trwaliście w tym toksycznym związku?
- Wiedzieliśmy, że do koalicji z Platformą Obywatelską pali się zarówno Palikot, jak i Sojusz Lewicy Demokratycznej – partie, które interesów ludzi mieszkających na prowincji, na wsi, w małych miasteczkach nie miały ochoty bronić. Gdybyśmy ujęli się honorem i trzasnęli drzwiami przed nosem Tuska, a potem Kopacz, dziś pewnie rolnicy płaciliby ZUS zamiast KRUS, a o emeryturach przejściowych dla rolników w ogóle nie byłoby mowy. Choćby dlatego warto było tę cenę zapłacić. Przy wyborach parlamentarnych dostaliśmy ostrzeżenie, kubeł zimnej wody. I wyciągnęliśmy wnioski. Nie damy odebrać sobie naszej tożsamości. Polskie Stronnictwo Ludowe było, jest i będzie blisko ludzkich spraw.
- Skoro mowa o „ludzkich sprawach”. Jak Pana funcja odzwierciedla się w życiu prywatnym?
- To nieustanne zmaganie się ze sobą, z własnymi ograniczeniami, wynikającymi ze szczupłości czasu, który można poświęcić rodzinie. To bardzo wysoka cena, jaką płacą moi bliscy. Oczywiście nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Ta praca jest obarczona ogromnym stresem, ale mam wrażenie, że uczestniczę w czymś ważnym, co ma wpływ na życie wielu osób, w tym także moich synów. Myślę, że żona zniesie to z godnością. Synowie także cieszą się z moich sukcesów.
- Synowie są dumni ze swojego taty?
- Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale myślę, że tak. Nie okazują tego w jakiś szczególny sposób, ale chyba są dumni. Kiedy jestem w domu w oficjalnym stroju przekonują mnie, żebym się przebrał w coś wygodniejszego. Wtedy czują, że zostanę z nimi w domu. Myślę, że już się przyzwyczaili do moich wyjazdów, czasem też odwiedzają mnie w biurze. Wtedy ja zajmuję się dokumentami, a syn odwiedza ulubione strony internetowe.
- Czy Pana synowie wiedzą już czym zajmą się w przyszłości? Może pójdą w ślady taty?
- Nie będę ich do niczego przymuszał. Myślę, że to musi być samodzielny wybór. Jak wielu nastolatków, zajmują się elektroniką. Starszy syn nawet wdraża się w programowanie. Nie wiem czy kiedyś z tego wyrosną. Młodszy syn tańczy, chociaż nie sądzę, żeby to była jego życiowa pasja. Ma już nawet pewne sukcesy w turniejach. Uczy się tańca towarzyskiego od trzech lat. Moja żona, choć amatorsko, także tańczy i muszę przyznać, że wychodzi jej to zdecydowanie lepiej niż mnie. Na dziś trudno powiedzieć, w którym kierunku pójdą życiowe drogi naszych dzieci. Na pewno nie będziemy wywierać na nich presji, to musi być ich decyzja, bo to w końcu ich marzenia.
- A czy Pan marszałek ma jakieś niespełnione marzenia?
- Mam taką świadomość, że wiecznie w polityce nie będę, chociaż mam naturalne predyspozycje, skłonności do działalności społecznej. Nie usiedziałbym w miejscu. Pewnie będzie tak, że po zakończeniu kariery marszałka, będę działał społecznie w różnych organizacjach. Mam już na tyle różnych dowiadczeń, że wyobrażam siebie w roli trenera, który z powodzeniem mógłby się nimi dzielić. Interesuję się psychologią, utrzymaniem zdrowego balansu pomiędzy pracą a domem. Oczywiście chciałbym pracować jak najdłużej samorządowo.
- Czy w ciągu ostatnich 10 lat były trudne momenty, aby utrzymać ten balans?
-_Na pewno. Teraz Polskie Stronnictwo Ludowe ma większość radnych, ale był czas, kiedy musiałem uczyć się tworzenia kompromisów, ucierania się w dyskusjach dotyczących chociażby inwestycji. Nie było to łatwe, ale dużo się nauczyłem i z czasem nabrałem większej pewności siebie. To była dobra szkoła, co pewnie miało przełożenie także na życie rodzinne. Może nieskromnie to zabrzmi, ale koledzy z innych partii mówili, że potrafię rozmawiać i słuchać. Nie ukrywam, że się z tego cieszę. Uważam, że dzięki temu możemy odnosić sukcesy.
- Codziennie na swojej drodze - w biurze, czy na wyjazdach, spotyka Pan wiele różnych osób. Czy to nie przytłacza? Czy może Pan sobie pozwolić na chwilę w samotności?
- O takie momenty raczej trudno. Jeśli nawet nie mam akurat umówionego spotkania, czasem ktoś zagląda do biura, sprawdza czy jestem i pyta, czy go przyjmę. Czasem czuję się jak notariusz. Rozkładam zeszyt, zapisuję ustalenia ze spotkań i potem do nich wracam. Tempo pracy jest bardzo duże, ale bardzo sobie chwalę współpracę z moją sekretarką, Aldoną Żugaj. To tytan pracy, osoba na właściwym miejscu, która tak dobrze potrafi organizować pracę. Zarówno pani sekretarka, kierowcy, jak i moje otoczenie z biura zarządu to ludzie, do których mam pełne zaufanie. Dzięki temu czuję się pewniej w pracy. Zaufanie jest bardzo ważne.
- Zaufanie i uczciwość to na pewno ogromna wartość w relacjach, ale czy są jakieś cechy u ludzi, których Pan nie znosi?
- Lubię pewność siebie, ale jeśli nie przekracza ona pewnej bariery, bo wtedy łatwo może zamienić się w zwykłe cwaniactwo. Lubię ludzi, którzy wiedzą, czego chcą i potrafią o to walczyć, ale domagają się tego bez obrażania innych. Cenię ludzi, którzy potrafią zrobić dziesięć kroków do tyłu, aby zrobić ich jedenaście do przodu. Powinniśmy znać swoją wartość, ale nie bić się za wszelką cenę.
- Czy w związku z jubileuszem planuje Pan świętowanie w domu? Będzie impreza..?
- Tak się składa, że wypada to w niedzielę i akurat wtedy jadę do chrześnika Mateusza z gminy Solec-Zdrój, który ma bierzmowanie. Po południu pewnie siądziemy sobie z żoną i otworzymy szampana.
- Często odwiedza Pan rodzinne strony w powiecie buskim?
Tak, staram się regularnie odwiedzać rodziców. To też jest okręg, z którego zostałem wybrany. Mieszkają tam dwaj bracia. Michał prowadzi z rodzicami gospodarstwo. Krystian ostatnio także odkrywa w sobie rolnicze talenty. Dla mnie to zawsze sentymentalny powrót do dzieciństwa. Wychowywałem się w domu, w którym mieszkaliśmy z dziadkami. Mieli duży wpływ na nasze wychowanie. Mama była najmłodsza z ośmiorga rodzeństwa. W domu, w którym mieszkaliśmy, odbywały się zjazdy rodzinne. W przyszłym roku otrzymałem obowiązek, a właściwie prawo do zorganizowania takiego zjazdu w Nowym Korczynie. Dziadek był sołtysem, babcia także działała społecznie. Była osobą wierzącą, pilnowała, żebyśmy godnie postępowali, chodzili do kościoła. Mam wrażenie, że patrzy na nas z nieba i nas wspiera.
- Jak marszałek zwykle spędza czas poza pracą?
Jeśli uda mi się wyrwać jakąś wolną sobotę na sprawy rodzinne, czy domowe, to rytuałem jest... sobotnie sprzątanie. Odkurzacz opanowałem do perfekcji. Żelazko także, zawsze sam prasuje swoje koszule. Mimo to, mam poczucie, taki dyskomfort, że powinienem robić więcej dla domu.
- Jest czas na odpoczynek?
Lubię czytać książki. Ostatnio pochłaniam ich bardzo dużo. Prenumeruję czasopisma poświęcone psychologii, chętnie czytam też biografie, na przykład Józefa Oleksego. Czasem zamykam się w gabineciku z książką, już rzadziej z gitarą. Myślę, że pogram trochę okresie świątecznym.
- Czego życzyć marszałkowi z okazji jubileuszu?
Dobrych relacji z ludźmi, nawet z tymi, którzy mają o nas niekoniecznie dobre zdanie. Zawsze peirwszy wyciągam rękę i to się nie zmieni. Czego więcej? Siły, chociaż na tę chwilę mi jej nie brakuje. Muszę jej mieć na tyle duże, żeby dzielić się nią z innymi. Ktoś kiedyś powiedział, że aby zapalać innych, samemu trzeba płonąć.