W Rytlu zdali egzamin. Rząd się dopiero uczy!

Czytaj dalej
Fot. Anna Klaman
Anna Klaman

W Rytlu zdali egzamin. Rząd się dopiero uczy!

Anna Klaman

Poszkodowani z Rytla i okolic płaczą, ale ogrom strat nie pozwala im załamywać rąk. Są jak nakręceni. A w sztabie odżywa wiara w ludzi.

Tam jest moc i dobra energia. W Ośrodku Kultury w Rytlu jak w ulu. Decyzje podejmowane są szybko i sprawnie, każdy zna swoje miejsce. Pospolite ruszenie. To tu informacje spływają najszybciej. Sołtys Rytla, Łukasz Ossowski, były wojskowy - grał przez piętnaście lat na trąbce w orkiestrze - z miejsca zdobył posłuch. Uśmiechnięty, od razu zjednuje każdego rozmówcę. Choć, gdy potrzeba, mówi prawdę, prosto w oczy. Widzi, jak zawodzą służby. Bo państwo sobie nie radzi. Brak procedur, koordynacji między szczeblami administracji.

Musi być rozkaz

Podstawowa obserwacja - paraliż decyzyjny. Tak było z wojskiem. Sołtys kontaktował się w poniedziałek rano z pobliską jednostką w Nieżychowicach. Usłyszał, że może nawet przyjedzie 50 żołnierzy. Potem, po kilku godzinach, gdy dopytywał, dlaczego ich jeszcze nie ma, dowiedział się, że to nie jest takie proste - musi być rozkaz.

Armia w końcu dojechała późnym wieczorem, we wtorek rano rozdysponowywała sprzęt. Gdy po południu przyjechał minister obrony narodowej Antoni Macierewicz, mógł powiedzieć przed kamerami, że żołnierze oczyścili już kilka kilometrów powalonych na Wielki Kanał Brdy drzew.

W Rytlu się śmieją, bo wojsko przyjechało za późno, a pierwsze działania są znikome. To ludzie wchodzą po pas do wody, a w wojsku tradycyjnie czekają na rozkazy. Na przykład: kto odpowiada za jaki odcinek. Dopiero w środę podjęto decyzję - będą następne oddziały. - Muszę szukać nowego miejsca na składowanie drzew i gałęzi - mówi sołtys Ossowski. - Droga do Zapędowa będzie zamknięta, bo tam ma dojechać więcej pojazdów wojskowych.

Szczęśliwie szybko znalazł rozwiązanie. Pomogą Jan i Krystyna Modrzejewscy z Małych Wądołów. Choć to oni przed chwilą prosili sołtysa o wolontariuszy, którzy pomogliby im oczyścić dojazd do pól (15 hektarów niezebranych upraw kukurydzy i zbóż). - Jutro będziemy mogli wam pomóc - powiedział im przed chwilą.

A teraz pilnie szuka do nich kontaktu, by zgodzili się na użyczenie terenu. Gdy we wtorek przyjechała premier Beata Szydło oraz ministrowie Jan Szyszko i Antoni Macierewicz, sołtys był wściekły, bo ze względu na ich przyjazd przez trzy godziny policja nie przepuszczała „jego” samochodów z ładunkiem z wiatrołomów. A przyjazd Beaty Szydło się opóźniał. Wszystkie te samochody są z większych i mniejszych firm, które chętnie włączyły się do akcji, ale są też auta i od zwykłych ludzi.

To oni pomagają sobie najbardziej. Droga do Konigortu, na której utknął w błocie we wtorek minister Macierewicz, została oczyszczona dopiero w niedzielę. Mężczyźni z sąsiedztwa nie czekali na kogokolwiek. Wśród nich był mieszkaniec Modrzejewa - prokurator rejonowy Mirosław Orłowski.

Niektórzy dziennikarze także pomagają. We wtorek w jednej z ekip pracowała Monika Szymecka z portalu chojnice 24. - Bardzo się zdziwiłam, gdy nagle na trasie spotkałam prokuratora, później już razem pracowaliś- my w jednej grupie - opowiada.

Dołączają głównie młodzi - z okolicy i dalszych rejonów, a także turyści - na przykład z Warszawy. Ze Starogardu przyjechało małżeństwo pięćdziesięciolatków. Pracowała też szefowa MOPS-u Sylwia Tomaszewska, nauczyciel Radosław Literski, radny, urzędnik. Z piłą widzieliśmy kościelnego z Czerska.

Ma czekać tydzień

No i niezawodni strażacy. Niektórzy wolontariusze się zmieniają, ale każdego ranka na odprawie widzimy nadal kilkanaście tych samych twarzy. Już zmęczone, zlane potem. - Macie dla mnie robotę? - mówił w poniedziałek czerszczanin - Chciałem co prawda w pierwszej kolejności pomóc bratu, który nie ma już drugiego piętra, ale w ubezpieczalni kazali mu nic nie robić. Ma czekać tydzień, aż wreszcie dojadą. Skandal! Ma zdjęcia, ale oni ich nie chcą!

Burmistrz Jolanta Fierek osobiście poprosiła premier Beatę Szydło, by przez wpływ na Komisję Nadzoru Finansowego zobowiązała towarzystwa ubezpieczeniowe do szybkiego wyceniania strat i wypłat należnych odszkodowań. Piotr Pozorski z Konigortu, którego dom został niemal rozerwany, wie, że dom trzeba będzie rozebrać. Decyzji jeszcze nie ma, ale i laik widzi, że remont nie wystarczy. A 100 tys. zł, na które ponoć w niejasnej jeszcze perspektywie czasowej może liczyć, nie wystarczy na wiele. Potrzebuje pomocy, ale chętnie wozi nas swoim autem i pokazuje, jak wyglądają okoliczne tereny. Konigort zna jak własną kieszeń i choć nie ma terenówki jak minister Macierewicz, z wprawą jeździ po trudnym terenie. Jedzie i płacze. Opowiada, jak młodzi krewniacy przez trzy godziny przedzierali się do niego, jego żony i 91-letniej babci, by sprawdzić, czy im się coś nie stało. Tyle czasu zajęło im pokonanie zatarasowanej drzewami drogi. A z drugiej strony, z Mylofu, szły nastoletnie siostrzenica z jedzeniem.

Kto tylko może ładuje „akumulatory” w Ośrodku Kultury w Rytlu. To jest prawdziwy prężnie działający sztab, bo ten powiatowy w Chojnicach się nie sprawdził. A to na niego w poniedziałek (kilkugodzinne spotkanie oficjeli) spieszył się wicewojewoda i nie znalazł czasu, by z sołtysem zobaczyć, jak faktycznie sparaliżowane jest sołectwo. Dopiero we wtorek przed południem wojewoda pomorski przekonał się osobiście, co mieszkańcom zabrała nawałnica.

W Rytlu jest porozumienie serc, choć, jak mówi sołtys, żywioł z lasami i dachami wyrwał im też kawałek duszy. Pani Kamila straciła połowę domu. Został ścięty jakby wielką mechaniczną płytą, a budynek obok - nawet nietknięty. Z mężem i córką usłyszeli trzy wielkie huki. Środowa ulewa jeszcze zabudowania zalała. Plandeki niestety nie ochroniły.

Maria Stencel w piątek była sama z wnuczkami. W małym kolejowym budynku przy dworcu PKP, na linii żywiołu. - Myślałam, że nie przeżyjemy - mówi. - Najpierw zobaczyłam, że nie mamy lasu, potem że nie ma też uli. Odwagę, by wyjść, miałam dopiero o czwartej. Patrzę, nie ma dachu.

Maria i Stanisław Krztoń z Bydgoszczy do Rytla przyjeżdżają od 1979 roku. Mieli szczęście - uszkodzony został właściwie tylko samochód. Drzewa spadły na budynek, ale dach wytrzymał. - Ziemia aż drżała - mówi pan Stanisław. - To były odgłosy wyrywanych korzeni drzew.

Anna Klaman

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.