Macronowie. Jak Emmanuel poznał Brigitte

Czytaj dalej
Fot. NICOLAS NICOLAS MESSYASZ/SIPA/EAST NEWS

Macronowie. Jak Emmanuel poznał Brigitte

Związek Brigitte i Emmanuela od samego początku budzi wiele komentarzy. Jak doszło do tego, że nauczycielka związała się z uczniem z klasy swojej córki? Piszą o tym Caroline Derrien i Candice Nedelec w książce „Państwo Macron”.

Jako nauczycielka i matka trojga dzieci - Sébastiena, Laurence oraz Tiphaine, córki urodzonej w 1984 roku - przywiązuje się do literatury. I do tego tak pożądanego życia rodzinnego. Po alzackiej przerwie, jej życie ponownie i całkowicie związane jest z Amiens, nieopodal „Opa”. „Och, Brigitte, ona była naprawdę super!”, mówi dawna koleżanka ze studiów, od trzydziestu lat funkcjonująca w owym liceum. Starannie jednak unika choćby dotknięcia kwestii niebezpiecznego związku z młodym Macronem.

Pani Auzière (nazwisko, które nosiła przed ślubem z Macronem - przyp. red) bez trudu podbija swą publiczność. „Była hiperuprzejma, pełna zawodowej pasji”, opowiada były uczeń. Inny, Nicolas, lokuje ją „wśród pięciu najlepszych profesorów w „Opa”. Musiała być nauczycielem dalekim od autorytaryzmu, gdyż wielu z góry przyznaje jej „naturalny autorytet”. Emanowała entuzjazmem i potrzebą dzielenia się nim. „Wszyscy uczniowie byli w niej zakochani”, mówi Frédéric, uczeń z tego samego rocznika co Emmanuel. „Gdy byłam mała, czułam zazdrość o wszystkich tych uczniów, którzy do niej pisali albo dzwonili do domu”, zwierza się jej najmłodsza córka Tiphaine.

Macronowie. Jak Emmanuel poznał Brigitte

Znacznie później, z początkiem lat 2000., wzbudza dokładnie taki sam zachwyt. „Nie był to typ profesora dyktującego uczniom wykłady, w klasie wiele dyskutowano. Studiowaliśmy Woltera, La Fontaine’a: Radę zwierząt. „Wzgląd miano na każdego, kto broił swobodnie”. Pytała nas: „Czy według was mogłoby to się powtórzyć jeszcze dzisiaj?” Także jej wygląd, w myśl zasady, by zawsze odpowiednio się prezentować, różnił się bardzo od stylu innych profesorów”, opowiada Martin, były uczeń pierwszej klasy humanistycznej.

Emmanuel i jego profesorka poznali się niemal dziesięć lat wcześniej. W kole teatralnym. Druga córka Brigitte, Laurence - bardzo ładna dziewczyna według uczniów - wspominała już matce o tym różniącym się od innych koledze. „W mojej klasie jest wariat, który wie wszystko o wszystkim!”, opowiadała Laurence, urodzona w 1977 roku - jak Emmanuel. Podobnie jak Frédéric i inni, Laurence dała się nabrać. Jej matka sprawdzi to w następnych miesiącach, słuchając prozodii, popisów elokwencji tego chłopca, który w rzeczywistości nigdy naprawdę nie będzie jej uczniem. Jedynymi lekcjami, jakich pani Auzière udzieli Emmanuelowi Macronowi, pozostaną te na scenie szkolnego teatru. Nie będzie stopni ani notek do podpisania przez rodziców.

Ale zanim temu uczniowi drugiej klasy kazała recytować, nazwisko „Macron” już obijało się jej o uszy. W pokoju nauczycielskim „Opa” jej koledzy często je wymieniali. Macron - to, Macron - tamto. Odnosiło się do Emmanuela, którego nadzwyczajne umiejętności wszyscy wychwalali, ale i do jego młodszego brata Laurenta oraz najmłodszej z rodzeństwa - Estelle. Każde z tej trójki było pierwsze w swojej klasie. Ale też przez zwykły przypadek zbieżności nazwisk dotyczyło to innego rodzeństwa Macronów, również uczących się w „Opa” i osiągających godne uwagi wyniki w nauce!

Kiedy zatem pani Auzière spotyka Emmanuela Macrona, wie już z kim ma do czynienia. Faktem jest też, że ów licealista wprawił ją w zdumienie, gdy jako matka rodziny uczestniczyła w rozdaniu nagród za sprawozdania ze staży. Chłopiec z trzeciej licealnej ośmielił się wówczas snuć rozważania… o bezsensowności takich wyróżnień.

Kilka miesięcy później pochwalny portret intelektualny młodego człowieka, jaki jej przedstawiano, znalazł pełne potwierdzenie w jej pierwszych osobistych wrażeniach. By powiedzieć wprost - nastolatek okazał się raczej cool, „bardzo na luzie” i „wzbudzający ogólną sympatię”.

Według obecnej relacji jego żony, podczas spektaklu uczniowie jak urzeczeni wpatrują się tylko w niego. Nie ma znaczenia, że rola, w którą się wciela - straszydło w sztuce Jeana Tardieu „La Comédie du langage” - naprawdę mu się nie podoba. Brigitte jest oczarowana jego sposobem bycia, jego inteligencją.

Przed wakacjami, gdy Emmanuel postanawia pozostać w kole teatralnym w przyszłym roku szkolnym, rozmawiają o następnej sztuce - L’art de la comédie Eduarda de Filippo. On, choć nowicjusz, pozwala sobie na uwagi. Powiedział nieomal: „Powinna pani być bardziej ambitna!”, przypomina sobie z uśmiechem Brigitte w filmie dokumentalnym Pierre’a Hurela „La stratégie du météore”.

Przekonany o swej racji i swych możliwościach, uczeń Macron proponuje jej dodanie w sztuce dodatkowych ról. Chodzi o to, że w oryginalnym tekście brakuje ról dla całej grupy uczniów. Zwłaszcza ról żeńskich jest mało. Tymczasem córka Brigitte, Laurence, także chciałaby zagrać w sztuce. Nauczycielka wraz z Emmanuelem dopisują wówczas, na cztery ręce, część sztuki, która będzie następnie wystawiona w Comédie de Picardie, w samym centrum Amiens. Fakt, że nauczycielka wraz ze swoim uczniem podejmują się takiego zadania, wydaje się wówczas czymś wyjątkowym, a nawet niestosownym. Gubi się gdzieś właściwy dla relacji profesora z uczniem stosunek autorytetu i podporządkowania.

Profesorka jest podbita. Początkowo intelektualnie. U stóp sceny, w ruchu, udzielając rad jednym i drugim, oddaje się w pełni swej pasji. Ale między „panią Auzière” i jej młodym aktorem nawiązuje się coś niewypowiedzianego. Do tej rodzącej się wtedy więzi Brigitte Macron ma dziś taki skromny komentarz: „Tak, zdawałam sobie sprawę, że przechodzimy stopniowo z relacji czysto intelektualnej do stosunku bardziej uczuciowego. To było wyczuwalne, lecz ukryte”. Uczucie jest zdradzieckie, teren śliski. Emmanuel i Brigitte przeczuwają, co się dzieje, lecz nic nie mówią. Osłupieni pragnieniem, które jest ponad wszystkim. „Wiedziałam, że jest mężczyzną mojego życia, lecz wiedziałam również, że jest to niemożliwe”, wyznaje dziś Brigitte autorkom tej książki. Oczywistość, którą analizuje a posteriori.

Bez ogródek, ale także nie bez pewnych pominięć. Kiedy zatrzymujemy się przy szczególnym charakterze tej pierwszej współpracy, mówi z naciskiem: „Nigdy nie uważałam go za ucznia”.

Jak wcześniej tylu Francuzów i Francuzek widziała już "Umrzeć z miłości", film nakręcony na podstawie historii Gabrielle Russier. Trzydziestolatka, nauczycielka literatury, zakochana w swoim niemal dorosłym uczniu. Brigitte Auzière była wstrząśnięta tą niezwykłą, a także uwielbianą historią.

Annie Girardot w roli nieszczęśliwej nauczycielki. W końcu lat '60. temat emocjonuje, wzburza rodziny jak nigdy dotąd. Wszelkiej maści cenzorzy komentują film bez końca. Niepokojąca „afera obyczajowa” dociera wkrótce do zakłopotanego rządu. Stanowi problem nawet dla samego prezydenta Pompidou, który wobec setek mikrofonów wystrzega się, by nie zrazić swego elektoratu. Ten błyskotliwy intelektualista gmatwa swe stanowisko, wykręca się dwuznacznym piruetem, deklamując kilka linijek Eluarda. Unika w ten sposób podpisania rozporządzenia w tak dyskusyjnej sprawie. Jeśli - jak to się mówi - zwykle historie miłosne źle się kończą, to ta doprowadziła aż do tragedii.

Ale Brigitte Auzière nie myśli nawet przez sekundę o tamtej tragedii, kiedy ta szalona skłonność się wzmaga. Jej zdaniem nie ma tu żadnej analogii. Uważa tak, ponieważ nic się wówczas nie dzieje, oboje odrzucają wszelką zmysłową przygodę, jak twierdzi dzisiaj pani Macron. Dodając spontanicznie w swojej „sprawie” wtedy: „Nie uważałam tego nigdy za jakiekolwiek wykroczenie”. Jej błyszczące spojrzenie nie zdradza najmniejszego zakłopotania, lecz wyraża raczej prostą miłosną oczywistość.

Wyjątkowe zwierzenie, rzucające światło na tę relację, ocenianą ciągle przez niektórych jako obejście prawa. Pani Macron powraca do tego, co wobec tego chłopca w wieku jej dzieci „działo się w jej głowie”. To sformułowanie powtarza nieustannie. „Pani Auzière nie miała w żaden sposób cech osoby gotowej pozwolić sobie na przygodę z jakimś uczniem. Nie było tu nigdy jakiejkolwiek dwuznaczności”, zauważa Nicolas, były uczeń, dziś trzydziestolatek.

Podczas pierwszego występu w kampanii prezydenckiej, w połowie grudnia, przy Porte de Versailles w Paryżu, kiedy dziesięć tysięcy osób (lub więcej) przyszło oklaskiwać Macronów, kilka dziewcząt z dobrych rodzin, oczarowanych kandydatem, nie kryło wszakże pewnego zakłopotania: „Wygląda to na piękną historię. Ale w końcu spotkała go, gdy był prawie w naszym wieku. Jak na to spojrzeć pod tym kątem, to trochę dziwne. I pomyśleć, że była w wieku naszych profesorów”, mówiły studentki z kursu przygotowawczego na politologii. Nigdy jednak, według słów żony ówczesnego kandydata na prezydenta, w żadnym wypadku nie myślała o porównywaniu swego małżeństwa z jakimkolwiek innym. Zawsze ta wyjątkowość. Prawdę mówiąc, istotnie nie ma „przykładu”, na który można by się powołać. A jeśli poza tym „nic się nie wydarzyło”, to co można powiedzieć? Co potępić? Co potępić, zwłaszcza gdy nie ma nic do potępienia?

Polska Press Sp. z o.o. informuje, że wszystkie treści ukazujące się w serwisie podlegają ochronie. Dowiedz się więcej.

Jesteś zainteresowany kupnem treści? Dowiedz się więcej.

© 2000 - 2024 Polska Press Sp. z o.o.